VII Elektroniczne Pejzaże Muzyczne - Olsztyn 2011
Niestabilna pogoda nie zachęcała do wyjazdu na tegoroczny
koncert. Okazało się jednak, że deszcz nie padał i można było
spokojnie skorzystać z programu siódmych Elektronicznych Pejzaży
Muzycznych w Olsztynie. Organizatorzy osadzając imprezę na ulicy
Dąbrowszczaków, postarali się o pewną ilość miejsc siedzących,
co zapewniło komfort osobom starszym i słuchaczom o słabszym
zdrowiu. Przed koncertem zdążyłem przywitać się z Andrzejem
Mierzyńskim i porozmawiać kilka minut z Władysławem Komendarkiem.
Artysta wywarł na mnie wrażenie osoby bardzo miłej, kontaktowej i
pozytywnie nastawionej do ludzi. Zauważyłem też obecność
telewizji, podobno nawet dwóch stacji, co przy tego typu muzyce nie
jest zbyt częstym, ale za to krzepiącym zjawiskiem. Po dość
płynnej i dobrze przygotowanej zapowiedzi elokwentnej
konferansjerki, Ela Mierzyńska ciepło podziękowała fanom za
przybycie mimo niskiej temperatury powietrza. Punktualnie, prawie co
do sekundy, rozpoczął się wspólny program duetu Andrzeja i
Elżbiety Mierzyńskich oraz Pracowni Tańca Współczesnego
"Pryzmat". Czterdziestominutowe widowisko podobało się
audytorium, które co kilka minut dziękowało muzykom regularnymi
brawami. Po raz kolejny sprawdził się pomysł Andrzeja, aby jego
muzyka była ilustracją do tanecznego widowiska, choć pewnie
obroniłaby się sama. Skromny kompozytor usadowił się ze swoją
elektroniczną aparaturą z boku, pozwalając widzom nacieszyć oczy
ruchami scenicznymi pań z "Pryzmatu".
Oglądana ilość
możliwych konfiguracji szczupłych kobiecych ciał w ruchu, wyrażana
ekspresja i pomysłowość w projektowaniu układów współczesnego
tańca była faktycznie godna podziwu. Ela Mierzyńska, w chwilach
gdy nie recytowała deklamacji, umiejętnie operowała jakimś
rytmicznym gadżetem, lub wykonywała ruchy podobne do tych, jakimi
dyrygent manewruje orkiestrą. Widać byłe że swobodnie się czuje
w takich klimatach, a praca na scenie sprawia jej radość. Z roku na
rok małżeństwo Mierzyńskich pogłębia artystyczną integrację.
Wspólne występy na coraz lepszym, profesjonalnym poziomie będą
się podobać choćby z powodu opanowanego warsztatu. Kolega, który
mnie przywiózł na koncert, pierwszy raz oglądał duet na scenie.
Wyrażał się pozytywnie o spektaklu "Zaklęty Ptak", a
świadectwo bezstronnej osoby jest zazwyczaj prawdziwe. Po siedmiu
latach obcowania z muzyką Andymiana spostrzegłem też, że materiał
nie jest całkowicie nowy, jest mieszanką zeszłorocznych motywów z
nowymi pomysłami. Ale to dobrze - elastyczność w podejściu do
własnej twórczości dobrze świadczy o inwencji artysty.
Koniecznie muszę też wspomnieć o rewelacyjnym nagłośnieniu.
Ten soczysty, mięsisty bas! Gdybym chciał tak słuchać muzyki w
domu, musiałbym potem zbierać oba moje koty żyletką ze ściany.
Jako druga gwiazda programu wystąpił Władysław "Gudonis"
Komendarek. Ela zapowiadając jego wejście streściła rzecz krótko:
Będzie czad! Uwaga okazała się trafna, bowiem żywotność i
sceniczna energia Komendarka są legendarne.
Muzyk podobnie jak
dwa lata temu w Kwidzynie, wystąpił w stroju imitującym mundur, a
na głowie miał misterną konstrukcję rodem z filmów SF.
Ale
muzyka była inna. Oczywiście i tu usłyszeliśmy "35 śmietnik
atomowy" w trochę improwizowanej wersji, ale podczas
olsztyńskiego koncertu przeważały długie frazy które często
ewoluowały w eksplozje monumentalnych dźwięków. Komendarek,
podobnie jak Andymian, nie zapomniał o swoich rockowych korzeniach.
Nieraz powietrze przeszywały ostre solówki, kakofonie efektów i
elektronicznie, na kilka sposobów modulowany ludzki głos. Być może
dlatego część słuchaczy zrezygnowała z dalszego koncertu a
zostali ci okazujący największe zainteresowanie. Osobom, którym
nie wystarczało show na scenie, postawiono ekran na którym można
było obejrzeć ponadczasowy film Koyaanisqatsi, będący momentami
świetnie pasującą ilustracją do tej niełatwej muzyki. Komendarek
co jakiś czas z ekspresją potępiał monopol programu Windows, czy
zakulisowe władze manipulujące ludzką świadomością. W pewnym
momencie, rozgrzany, zdjął wymyślny hełm i swoimi długimi
włosami wykonywał całkiem udany headbanging. Nic dziwnego że
zachwyceni widzowie zmusili na końcu artystę do bisu. Niestety, w
wyniku przenikliwego zimna i czynników niezależnych, nie dotrwałem
do jego końca. Trochę żałuję że nie udało mi się porozmawiać
z muzykami po koncercie.
Może niedługo w nowo budowanym
amfiteatrze w Ostródzie będą realizowane takie koncerty? Póki co,
po raz kolejny można powiedzieć, że EPM 2011 były udaną imprezą.
DiKey (Damian Koczkodon)
« powrót