Vangelis
Heaven & Hell
rok wydania: 1975
Niemożliwe jest opisywanie tego co dzieje się na tym albumie muzycznie gdyż mamy tu taką miksturę dźwięków i nastrojów, którą trudno oddać słowami i ubrać w przystępny opis.
Zacznę od końca czyli tracklisty ze względów na opisy utworów z LP jakie będę stosował przybliżając tą płytę.
Chodzi o to że wydania CD Heaven and Hell dzielą je na:
Heaven and Hell (part one) - 21:58 (wliczając 4:58 So Long Ago, So Clear)
Heaven and Hell (part two) - 21:16
ale niektóre analogi mają bardziej szczegółowy podział :
1. Heaven and Hell, Part One — 21:58
a. Bacchanale — 4:40
b. Symphony to the Powers B — 8:18
c. Movement 3 — 4:03
d. So Long Ago, So Clear — 5:00
2. Heaven and Hell, Part Two — 21:16
a. Intestinal Bat — 3:18
b. Needles and Bones — 3:22
c. 12 O'Clock — 8:48
d. Aries — 2:05
e. A Way — 3:45
i tym podziałem się posłużę.
Heaven and Hell rozpoczynał okres pracy w Nemo Studios, był pierwszym albumem zrealizowanym dla RCA i zapoczątkował prawdziwą międzynarodową karierę Vangelisa. Płyta została odnotowana na listach przebojów co zaowocowało niesamowitym ponoć koncertem w Royal Albert Hall. Wtedy gwiazdą wytwórni RCA był Rick Wakeman i pokłosie właśnie progresywnego rocka na tej płycie wyraźnie słychać.
Część pierwsza zaczyna się od Bacchanale. utwór rozpoczyna się od samotnego akordu keyboardów do którego dołącza po chwili współbrzmiący z nimi chór by eksplodować perkusją i całym kompleksem pasaży na syntezatorach, dźwiękami z Fender Rhodesa wybrzmiewających na tle mooga i chóralnych śpiewów przywodzących na myśl potępieńcze krzyki. To zdecydowanie Hell - nagle wszystko gwałtownie cichnie i syntezatory znowu powtarzają uporządkowaną strukturę, dołącza do nich chór i po czym następuje kolejne powtórzenie dzikiej jazdy naśladującej cierpienia potępionych poddawanych torturom. To chyba zdecydowanie najbardziej prog rockowa część płyty przypominająca ELP czy Wakemana. Muzyka atakuje słuchacza czymś w rodzaju imitacji wojny między dobrem a złem za pomocą dźwięków cichnących i wybuchających na nowo. Utwór ukazuje bardziej agresywną stronę muzyki Vangelisa.
"Symphony to the Powers B" to centralna część pierwszej suity, rozpoczyna je emulowane intro na panino, przechodzący w kosmiczne brzmienia, tak charakterystyczne później dla Vangelisa do których dołącza chór wyśpiewujący w rytmicznym, prawie pompatycznym nastroju łacińskie teksty przydające tej muzyce coś na kształt jakiegoś religijnego obrządku.
Wtedy też na zasadzie kontrapunktu, dochodzi do konfrontacji męskiej i żeńskiej części chóru anielskich i demonicznych sił wspieranych brzmieniem fortepianu, trójkąta i orkiestry. Dźwiękowo także dochodzi do gwałtownych zmian - od pełnego brzmienia orkiestry wspartego talerzami do delikatnych dżwięków fortepianu i perkusyjnych przeszkadzajek. W tym utworze najczęściej dopatruje się inspiracji Carminą Burana, Karla Orffa. Frenetyczne tempo inspirowane pracami tego twórcy w "To the Powers B" podkreśla dodatkowo także klasyczna technika gry na fortepianie. Mamy tu sporo porywających orkiestracji i wstawek etnicznych z Grecji. Przez kilka minut fortepian i chór i orkiestra otaczają słuchacza z niezwykłą burzą dźwięków aby przejść do crescendo pod koniec tej części.
Z tej kakafonii dźwięków wpadamy w stonowany "Movement 3". Rozpoczyna się melancholijną partią fortepianu, syntezatora - po chwili otrzymujemy ferię głośniejszych dźwięków wspartych przez chór - radzę zwrócić uwagę na tą kompozycję - przede wszystkim na główne brzmienie - wszak to nic innego jak wyciszona, pierwocina tytułowego utworu z Chariots Of Fire! Po drugie ten przepiękny, najbardziej przypominający późniejsze dzieła el Vangelisa fragment, ma swoją drugą historię związaną z bardzo popularnym serialem dokumentalnym z lat 70 -tych „Cosmos" Carla Sagana, gdzie utwór ten był tematem przewodnim.
Wreszcie "So Long Ago, So Clear - falset Jona Andersona słodki i relaksujący przynosi ukojenie po agresywnej muzyce części pierwszej. Delikatny, sentymentalny duet powstał w ciekawych okolicznościach. Ponoć Anderson chciał ściągnąć Vangelisa na keybordzistę do Yes. Vangelis odmówił przyłączenia się do tej legendy progresji ale za to Anderson wystąpił na tej płycie. Dostajemy tu delikatne brzmienia Rhodesa połączone z harmoniami śpiewu - pozytywne i romantyczne liryki tworzą gorzko słodki rezonans z interpretacją Andersona przepełnioną jakimś wewnętrznym smutkiem.
Część II jest jeszcze bardziej mistyczna, rozpoczyna ją czysta improwizacja "Intestinal Bat" zbiór brzmień, dzwonków i harf tajemniczych i przyprawiających o dreszcze mrocznych dźwięków - kończy się to intro szokującym brzmieniem skrzypiec.
Po tym dziwnym wprowadzeniu czas na "Needles and Bones" rytmiczny lecz wciąż tajemniczy fragment muzyki z słyszalnym wpływem greckiego folkloru z chórami, keyboardami i dzwoneczkami w stylu Oldfielda przypominający wyszukane pląsy.
Nagle muzyka zmienia się i kolejny utwór "12 O'clock" rozpoczyna melancholijna melodia której po chwili wtórują na wpół gregoriańskie chorały podparte wolnym tonem perkusji na tle których słychać najpierw jakby lament mężczyzny a następnie kobiety -czyściec? Nagle słyszymy rytm wybijany na bębnach który nabiera siły i splata się z dzikimi dźwiękami z syntezatora- mamy chwile ciszy przerywane nagłymi i krótkimi chaotycznymi eksplozjami muzyki znikającymi tak szybko jak się pojawiają wymieniających się z imitacją ludzkich głosów na keyboardach, nagła cisza i kolejne powtórzenie chorału z dźwiękiem dzwonu w tle -memento mori? - dochodzi współczesny chór, który oddaje pierwszy plan niezwykłemu głosowi Very Varoutis dającemu wyobrażenie jak brzmieć powinien anielski głos - jej wokaliza rośnie z minuty na minutę w siłę by w końcu zejść jakby na dalszy plan i oddać pola męskiemu chórowi. Niezwykła pełna emocji wokaliza współbrzmiąca wspaniale z prostą elegancją muzyki. Dla mnie najbardziej przepyszny fragment płyty, również wykorzystany w serialu Cosmos".
Ale kiedy myślimy że wszystko już wybrzmiało przechodzimy do "Aries" pełnej eksplodujących orkiestracji. Ten pełen splendoru i mocy utwór kończy się gwałtownie i wpada w delikatną melodię.
"A Way" w spokojny, stonowany sposób zamykającą album co kontrastuje z jego początkiem. Delikatność tego utworu pozwala słuchaczowi ochłonąć po porcji muzyki jaką serwuje Vangelis. Kończy się niepostrzeżenie wyciszeniem.
Mamy tu kreację szerokiej wariacji nastrojów i kontrastów co tłumaczyć należy tytułem - płyta koncepcyjna opowiadająca o przepaści między dobrem a złem. Vangelis uczynił to poprzez wysublimowaną i wyszukaną w każdej minucie tej płyty muzykę.
Nie da się jednoznacznie zaszufladkować tego krążka -czasami symfoniczny, momentami etniczny mocno progresywny jest dziwnym i pięknym zarazem eksperymentem nigdy więcej przez Vangelisa nie powtórzonym a jednocześnie to podwalina pod kolejne arcydzieła oparte na chórze i harmoniach, które odnajdujemy w Opera Sauvage czy Chariots Of Fire (10.27/10)
Vangelis, piano (Bösendorfer),, Moog, Fender Rhodes, synthesizers, percussion, drums; Arranger, Main Performer, Producer
Jon Anderson, vocal;
Vana Veroutis, vocal; na "12 O'Clock
English Chamber Choir, vocals conducted by Guy Protheroe
Alan Lucas - Engineer
spawngamer
« powrót