Andymian
In The Garden of The Rainy King
rok wydania: 2005
Czterdziesto paroletni Andymian (Andy-Andrzej Mian-Mierzyński) pochodzi z Olsztyna. W jego domu rodzinnym zawsze były instrumenty, gdyż ojciec grał na gitarze i akordeonie a Andrzeja ciągnęło do nich. Próbował nieudolnie brzdąkać na gitarze co zauważyli rodzice i przeprowadzili z nim rozmowę o tym, czy chcę się uczyć grać. Uznali, że akordeon jest instrumentem „poważniejszym" od gitary. Stąd jako 10 latek ląduje na nauce gry na akordeonie w ognisku muzycznym przy Młodzieżowym Domu Kultury w Olsztynie. Przygoda z tym instrumentem trwała 5 lat ( m.in. udział w zespole akordeonistów, liczne występy) ale że pojawiły się nowe fascynacje muzyczne, którym jest wierny do dzisiaj, czyli rock progresywny i rozbudowane suity koncept albumów w czasach rozkwitu muzyki rockowej, zainteresował się gitarą. W szkole średniej poznał kolegę, który świetnie na niej grał i pokazał mu pierwsze akordy. Coraz szybciej przebierał palcami po gryfie i po pewnym czasie w tym samym Młodzieżowym Domu Kultury wspólnie z bratem Januszem (bębniarzem) i Markiem (basistą) stworzyliśmy grupę Lotos. I tu pojawiły się pierwsze autorskie kompozycje instrumentalne, oparte w dużej mierze na improwizacji. Mieli mnóstwo zapału i pomysłów. Na jednym z wieczorów tanecznych, mając przygotowane dwa utwory, lub raczej ich zarys, grali non stop ponad godzinę tworząc na gorąco. Zespół rozpadł się jednak. Andrzej nadal miał głowę pełną pomysłów, więc podłączał gitarę do magnetofonu i nagrywał na taśmach wszystko co wykreował. Któregoś dnia przeglądał gazetę i znalazł ogłoszenie, z którego dowiedziałem się, że zespół poszukuje gitarzysty. Niewiele się namyślając, zapakował instrument do futerału, wsiadł do taxi pojechał na spotkanie, „polatał" trochę po strunach i został przyjęty. Jako Elka-Prim tworzyli muzykę elektro akustyczną przez kilka lat grając w olsztyńskich klubach, tworząc kilka radiowych nagrań, a nawet współpracując z filharmonikami. W zespole tym poznał Elżbietę, swoją żonę. Później nastąpiła przerwa w czynnym muzykowaniu, spowodowana różnymi życiowymi sprawami. Aż do 1998 roku gdy los sprawił, że nadarzyła się okazja kupna syntezatora. Był to stary Roland o niewielkich możliwościach, którego pozbywał się jego szwagier, Ryszard. I tak wróciła chęć do czynnego grania i tworzenia muzyki. Szybko przypomniał sobie całą wiedzę muzyczną i zaczął znowu grać tworząc pierwsze autorskie kompozycje na syntezator. Marzenie z jego lat szkolnych zaczęło się spełniać. Odkąd sięga bowiem pamięcią, jego uznanie i podziw zawsze wzbudzali klawiszowcy, zarówno rockowi (rock progresywny) jak i "elektroniczni", otoczeni instrumentami, dającymi duże możliwości twórcze i pełną niezależność wprowadzający do muzyki symfoniczne przestrzenie, świetni technicznie, swoimi solówkami przyprawiający o zawrót głowy. Zazdrościł im i marzył o posiadaniu własnego syntezatora, co w dawnych czasach graniczyło z cudem. Ale udało się i pionową klawiaturę akordeonu zamienił na poziomą, z tym że nieco nowocześniejszą.
Nie żałuje, że tworzy muzykę niszową, gdyż od momentu powrotu do czynnego grania wiele się w jego życiu zdarzyło. W dość krótkim czasie poznał wielu wspaniałych ludzi: muzyków, aktorów, plastyków. Na początku kwietnia 2006 poznał grupę aktorów tworzących niezależny teatr plenerowy, "między innymi". Współpraca przyniosła m.in. muzykę do przedstawienia według J.P.Sartre'a i widowisko plenerowe "Strach na wróble"( muzyka z niego rozbudowana do 60 minut ma wkrótce mieć będzie premierę jako płyta „Scarecrow") a także wspólny performance podczas koncertu "Elektroniczne Pejzaże Muzyczne'06, gdzie przygotowali mu świetną wizualizację (część utworów można będzie usłyszeć na kolejnej przewidywanej na 2007 rok premierze- „The Lords and The Paupers"). Poza tym ten koncert pokazał, że są jeszcze ludzie, którym muzyka elektroniczna dostarcza radości i wzruszeń. To wszystko dodaje mu skrzydeł i powoduje, że każdą wolną chwilę poświęca teraz muzyce a ma przed sobą wiele planów. Żona Elżbieta, od wielu lat dziennikarka, znowu wróciła do śpiewania, co już wykorzystuje w swych nagraniach a zarazem niewykluczone, że rozpocznie również współpracę z artystami grającymi na gongach, tybetańskich misach i temu podobnych instrumentach.
Obecne tworzy na syntezatorach Rolanda i Yamahy. Muzykę realizuje w studio na sekwencerach wielośladowych audio. Stara się w niej zawrzeć odniesienia do muzyki ilustracyjnej oraz rocka progresywnego. Poczytał trochę literatury na temat rejestracji i obróbki dźwięku, skompletował odpowiednie oprogramowanie i okazało się, że w warunkach domowych można w sposób zupełnie profesjonalny nagrać i zmiksować cały materiał muzyczny. Swe dwie płyty wydał własnym sumptem i dzięki życzliwości sponsorów i przyjaciół w profesjonalnym tłoczeniu jako Mian Music z nalepką ZAIKS-u i poligrafią z drukarni.
Prywatnie jest grafikiem komputerowym z wieloletnim doświadczeniem, od lat związanym z olsztyńską prasą, projektuje okładki, (chociażby znakomite do swoich CD) rysownikiem-karykaturzystą (3 albumy).
Na pierwszym albumie słychać ubogie instrumentarium przez co mamy jednostajne barwy ale co ważne czuć w tej muzyce pasję. Drugi album In The Garden Of The Rainy King (analogia z tytułem „Ogród króla świtu" Bilińskiego przypadkowa) przynosi zaś już świetny materiał. Oddajmy głos Andymianowi. „Chciałem, żeby moja druga płyta też była taką księgą zapisaną dźwiękami i opowiedziana muzyką. Szukałem pomysłu. Któregoś wieczora nagrywałem utwór, który jest utworem tytułowym na płycie. Za oknem lało niemiłosiernie. Aura dość częsta na Mazurach. Zastanawiałem się, czy nie wyłączyć całego sprzętu. Zrobiłem sobie słabą kawę i przez dłuższą chwilę patrzyłem w okno. Dookoła kołyszące się drzewa, a potem piękna tęcza. Ten banalny obrazek podsunął mi pomysł: Pojawił się Deszczowy Król. Zapewnił mnie, żebym się niczego nie obawiał i zaprosił mnie do swojego królestwa. Spędziłem u niego jeden dzień. Minąłem deszczową bramę i nieśmiało wszedłem do Ogrodu. Nad trawą lekko unosiła się mgła i poznałem wesołe zaczepne duszki, które towarzyszyły mi przez cały dzień. Nagle ukazała mi się piękna postać, trochę jakby przezroczysta, o długich blond włosach i świecących oczach. Wymieniliśmy spojrzenia, po czym postać zniknęła nad stawem. Usłyszałem muzykę, wszystkie kwiaty zaczęły tańczyć. Szedłem dalej... Król przedstawił mnie swojemu czarnoksiężnikowi. Jego twarz wydała mi się znajoma. Czyżbyśmy się już kiedyś spotkali? - pomyślałem. Wypiliśmy po szklance deszczowej wody. Po spotkaniu z magiem na moment zatrzymałem się na kryształowym moście, z którego rozciągał się piękny widok na cały Ogród. Od Króla dowiedziałem się, że jego kwiaty nigdy nie więdną, a drzewa nigdy nie tracą liści. Wieczorem Król oddał się medytacjom. Nie chcąc mu przeszkadzać, cichutko oddaliłem się, pozostawiając go w rozmyślaniach. Powoli opuszczałem Ogród. Żegnał mnie balet kropel deszczu, które w ten sposób zabawiały swojego Króla. Obejrzałem się za siebie i ujrzałem tęczę. Szkoda, że nie miałem z sobą aparatu, żeby to wszystko sfotografować, ale na szczęście pozostała muzyka. Rano dostałem od Deszczowego Króla maila, w którym pozdrawiał mnie i prosił, abym go jeszcze kiedyś odwiedził. Za oknem znowu padało..."
Świst wiatru na początku wprowadza nas w senne wibracje tego krążka. Mamy się wygodnie rozsiąść i delektować relaksacyjnymi dźwiękami. Powolne uderzenia w plemienny bęben otacza po chwili zapętlona melodia snująca się niczym miraż ze snu. Część osób podkreśla związki tej muzyki z JMJ czego ja osobiście nie dostrzegam poza jednym fragmentem w tej części z przetworzonym głosem gdzie trochę mocniej wchodzi syntezator w stylu Randez Vous (np. 2.44-3.08). Andrzej ma swój indywidualny, niepowtarzalny styl gdzie choćby tu melodia przybiera kształt podobny do arabskich pieśni wirujących wokół słuchacza w egzotycznych rytmach. Jak sam przyznaje bardzo ważną rzeczą jest dla niego linia melodyczna, dramaturgia, budowanie nastroju. A tego nie brakuje -wytwarza przedziwny klimat trochę kojarzący mi się z minimalizmem Hertla z tym że przybrany bogatymi ornamentacjami ozdobników. Błąd w indeksacji sprawił że mimo że kawałki są opisane jako osobne to jednak wyświetla nam się utwór 1 i 2 jako jedna całość. Świetnie zaaranżowana część druga z ciekawą wstawką brzmienia perkusji, pięknymi samplami fascynująco imituje odgłosy kosmosu pozostając nadal w aurze spokoju w duchu wschodniej mentalności ceniącej dźwięk jako element wyciszający emocje. Ta muzyka zniewala zmysły, spowalnia bicie serca niczym opiumowy narkotyk...Zresztą wyraźny minimalizm końcowych akordów okraszony feerią dźwięków wietrznych dzwonków tym bardziej mnie skłania do takich wniosków. Kolejny nastrojowy temat to Lady Of Green Pond gdzie znów snuje się ładna melodia odpowiednio wzbogacona zestawem oryginalnych ozdób - wszystko pozostaje w leniwym, relaksacyjnym nastroju. Z tej ścieżki nadal nie schodzimy w Dancing Yellow Water Lillies wprowadzającemu za to bardzo radosną atmosferę właśnie kojarzącą się z tańcem a właściwie jakimś balem, gdzie podrygują wszelkie stworzenia, które w ogrodzie deszczowego króla mogłyby przebywać. W połowie utworu następuje jakby wyciszenie i dworskie pląsy nabierają swoistej stateczności i powagi, gdzie uwagę przykuwa ładnie zarysowana linia melodyczna. Znowu oszczędne wykorzystanie sekcji rytmicznej, dojrzałość formy wyrazu, ciekawy, dopracowany bit . Dźwięki są nadal konkretne, soczyste bez jakiś rozmazów kosmicznych brzmień, ale mimo to ta muzyka buduje nadal magiczną atmosferę co najdobitniej choćby daje się odczuć w Tempting The Wizard chyba najbardziej bogato nasyconym elektronicznymi brzmieniami. Loopami zaczyna się żywszy Horses on The Crystal Bridge naśladujących tym podkładem galop tytułowych koni, gdzie Andymian wykorzystał nawet brzmienie przypominające uderzenia kopyt o bruk. Ale zmęczenie dopada nasze ogiery i przystają by w subtelnych dźwiękach odpocząć. Znowu błędy w indeksacji łączą dwa kolejne utwory. Kawałek tytułowy powstał jako pierwszy. Andymian wspomina żę początek dał mu bit który potem odtwarzał w kółko szukając tematu muzycznego. Znów delikatny klimat wysnuty z precyzyjnie dobranych brzmień. Spokojne melodyjne dźwięki okraszono zmianami oryginalnych barw wplatanych co chwila aby nie znużyć słuchacza z ciekawą oszczędną ale wyrazistą solówką. Bo w ogrodzie króla deszczu jest wszak mimo słyszanego szumu opadów radośnie, miło, przyjacielsko... deszcz leje my słyszymy znowu plemienny bęben i ciche odlegle dźwięki, układające się w melodie by wpaść wreszcie w Meditations in The Moonlight a te znowu bardzo przypominają mi dźwiękiem kojarzącym się z basową gitarą z progresywnym rockiem z tym ze ładnie przyozdobionym pięknymi samplami. Burning Rainbow zaskakuje gdyż tempo różni się od pozostałych kompozycji, rytm jest żywszy ale nadal pozostajemy w pogodnym klimacie i znowu niecodzienne nagromadzenie brzmień. Myślę że wielką zaletą tej muzyki jest to że słychać iż instrumentarium jest w pełni spenetrowane jeśli chodzi o jego możliwości -Andymian po prostu wyciska z niego co się uda tworząc wrażenie, że ma ich olbrzymie zaplecze. Jak przystało na płytę koncepcyjną kończy się tak jak się rozpoczyna -buszującym w kanałach świstem wiatru, spinającym klamrą całą czarowną opowieść. Andymian mówi: „Do nagrywania autorskiej płyty trzeba podchodzić jak do pisania książki czy malowania obrazu. Musi to być rzecz przemyślana i skończona. Nie może to być zlepek przypadkowych utworów".
Ta muzyka wciąga. Naprawdę magiczny klimat unoszący się nad nią powoduje że poruszyła mnie na tyle aby wylądować w tym zestawieniu. Zresztą warto przekonać się samemu zaopatrując się w ten tytuł.. (8.31/10)
Memory of Kings -Elfs and The Fog Ghost (17:08)
Lady of The Green Pond (6:09)
Dancing Yellow Water Lillies (7:58)
Tempting The Wizard (5:49)
Horses on The Crystal Bridge (8:40)
In The Garden of The Rainy King - Meditations in The Moonlight (16:17)
Burning Rainbow - Triffing with The Wind (8:49)
Top 30 polscy wykonawcy - miejsce 22spawngamer
« powrót