Vangelis
Spiral
rok wydania: 1977
Otwierający album tytułowy Spiral rozpoczynają proste dźwięki, które można nazwać loopem z tamtych czasów. Wibrujące, wirujące wokół nas dźwięki idealnie naśladują spiralę a właściwie ruch po niej. Zostają one przyciszone i słychać stopniowo narastający motyw symfoniczny z dodanym dzwonem rurowym przypominającym Tomitę z „Pictures At An Exibition". Wielokrotnie powtarzany ma pompatyczne, doniosłe brzmienie. Im bardziej melodia się rozwija tym rytm staje się szybszy. Syntezatory przyspieszają tempo podkładu, na tle którego V. wygrywa solówkę keyboardową podobną do tych z Albedo 0'39 o konotacjach prog rockowych, wspartą wstawkami instrumentów perkusyjnych jako ozdobników ( pojedyńcze uderzenia, talerze ) by w końcu tą prawie że galopadę gwałtownie urwać. To jeden z najsłynniejszych tematów Vangelisa często wykorzystywany w TV ( u nas telewizyjne „Studio Sport" w latach osiemdziesiątych ), stworzony z dźwięku podobnego do trąbki brzmiącej dość nienaturalnie bo kreowanej z syntezatora. Utwór jest powalający; wymiatające kaskady elektronicznych dźwięków robią wrażenie zwłaszcza przy słuchaniu przez słuchawki. Chwytliwy, atmosferyczny pełen biegle stworzonych ozdobników: sekcja wypełniająca ostatnie dwie minuty to czysta muzyka progresywna wygenerowana na syntezatorach, doprawiona bębnami, kotłami, dzwonkami, i innymi instrumentami perkusyjnymi. Słuchacz zostaje zaskoczony nieskończonym, pełnym splendoru loopem wywierającym dramatyczne wrażenie, prowadzonym na keyboardach łączących nastrój symfoniczno -hymnowy. Spirala jest odzwierciedleniem nieskończonego ruchu wszechświata. Słychać coś jak właśnie wirujący w spirali dźwięk zrobiony w jak na ówczesne czasy nowoczesnej technologii, które Vangelis umiejętnie wplótł w swe muzyczne pejzaże. Pełen mocy, poruszający utwór jest wspaniałym wprowadzeniem w dalszą zawartość płyty.
Mocne, głośne dźwięki zastępuje rozlewający się leniwie pejzaż barw, nastrojowe intro do „Ballad" rozwija się wolnym rytmem, wspartym gwałtownie silniejszą partią muzyki która zostaje wyciszona a na tle wielce nastrojowego podkładu pojawia się jako akompaniament zwokoderowany głos ludzki podśpiewujący jakieś niezrozumiałe onomatopeje. Słowa są nie do rozszyfrowania. Można rzec że nie mają znaczenia w myśl słów Vangelisa - „Obraz to poezja bez słów, poemat jest wyobrażeniem bez obrazu, a muzyka jest jednym i drugim". Niesamowity klimat zostaje wzmocniony - pojawia się coś na kształt refrenu poprzez mocniejsze granie -pasaże na CS80 niezwykłej urody zdecydowanie pasują do obrazku rozgrzanej plaży, spokoju, relaksu ale i zarazem jakiejś zadumy...około szóstej minuty melodia przechodzi bardziej w improwizację by powrócić na końcu do głównego wątku. Kompozycja składa się z większej ilości brzmień niż z melodii. Utwór to kontrast do „Dervisha D" - tutaj mamy instrumentalną balladę, która wycisza nastrój po rozbudzającej Spirali - eksplorując bardziej intymne nastroje, z wpływem interakcji pomiędzy elektrycznym pianinem a syntezatorami wprowadzającymi romantyczne niuanse. Mamy tu ulotny, impresjonistyczny kolaż dziwnych wokaliz z bluesowo nastrojonymi syntezatorami.
"Dervish D" zainspirowany jest tańcem derwiszów , którzy poprzez obracanie się wokół własnej osi w tańcu odtwarzają wirowanie wszechświata. To kolejny bardzo rozpoznawalny utwór. Bardzo dynamiczny wstęp kontrastuje z poprzednią melodią, oparty na instrumentach perkusyjnych który przełamywany jest pasażami na syntezatorze - zwróćmy uwagę że gdyby nie podkład bliżej byłoby glissandom Vangelisa do eksperymentalnej „Beauborg" niż do melodyki jego innych dokonań - znowu pojawiają się tematy przypominające coś jak refren i zwrotki jakby to był album z piosenkami bez słów. Warto odnotować dużo łagodnych dodatków przypominających delikatny w odbiorze wibrafon. Podobny do „Spiral", ale odrobinę szybszy , ma loopa, w linii melodycznej granej na jej szczycie. Melodia pozostaje niezmienna a zmiany dokonują się tylko w górnych partiach co jest bardzo efektowne. „Dervish D" to prawie popowy i najbardziej zorientowany na ten kierunek muzyki utwór na tej płycie z chwytliwym motywem i powracającą sekwencja syntezatorową, gdzie można odnotować najszybsze tempo.
Powolne uderzenie basu rozpoczyna „To The Unknown Man". Temat rozwija się powoli poprzez konwersację linii basowej z główną melodią; od powtarzania motywu przewodniego przechodzącego przez syntezator po wyższe tony. Po wybrzmieniu całej frazy, dochodzą nowe podkłady , instrumenty - przypominające chór brzmienie syntezatora, trąby, w końcu na pierwszy plan wchodzą werble przełamujące kompozycję. Kiedy pojawiają się owe werble bardzo militarne brzmienie przypomina pogrzeb nieznanego żołnierza. Czyżby ten utwór dotyczył ciągłych wojen? Następnie powraca główny temat, który tym razem oblany jest keyboardowymi brzmieniami przypominającymi późniejsze symfoniczne podkłady Vangelisa, które pozostają a zmienia się melodia. Od 6.30 pojawia się spokojny rytm perkusyjny. W finale ten perkusyjny bit ulega zelżeniu abyśmy mogli ujrzeć w pełni cały operowy obrazek gdzie zakręcone arrpeggiatory wywołują surrealistyczne wyobrażenia niczym kosmiczna interpretacja Ravela. Doniosłe powagą brzmienie jest charakterystyczne dla tego utworu stworzonego jako rodzaj symfonicznego poematu, mieszanki spokoju, melancholii i majestatycznej celebry; pogrzebowy rytm wzbogacono przez dodanie różnych tekstur i orkiestracji biegle wprowadzonych do utworu. Jest tu splendoryczno - bombastycznie, prawie po „wagnerowsku". Mamy mieszankę nowoczesnych wpływów i melodii z keyboardów; Vangelis później rozwinął to brzmienie co da się choćby usłyszeć na „Opera Sauvage". Zarazem "To the Unknown Man", można postrzegać jako kolejnego prekursora „Titles" z „Chariots Of Fire" z imitującym marsz bitem i ze strukturą przypominającą ten hit.
"3+3"- tytuł prawdopodobnie wziął się od rytmu utworu. Składa się jakby z dwóch melodii z których pierwsza powraca na końcu . Pierwsza melodia jest w typowym V. stylu : melodia jest prosta i powtarzana coraz to wyżej. Druga melodia to kombinacja brzmień orkiestrowych z solo upodobniającym się do organów. Brzmi to prawie jak blues na syntezatorach. W finale mamy
bardzo melodyjny kompleks sekwenserów wymieszanych z partiami syntezatora i orkiestracji."3 + 3" to kolejny temat przedstawiający ideę spirali z niezwykłymi sekwencjami i chórami w stylu progresji.
"Heaven and Hell" było Vangelisa przełomem, tak „Albedo 0'39" a zwłaszcza ten album ugruntowały popularność Vangelisa. Oprócz cieszących się do dziś dużą rozpoznawalnością melodii zawartych na tym albumie swoistą ikoną stylu Vangelisa stała się okładka tej płyty czyli wtyczka od mikrofonu układająca się w wężowy kształt wyłaniająca się spośród chmur błękitnego nieba. To chyba jedna z najciekawszych okładek jeśli nie najlepsza z tamtych czasów. Kabel to odzwierciedlenie techniki lecz jego usadowienie w chmurach i to że przypomina kształtem żywe stworzenie zdają się mówić : nowoczesna technologia nie musi być bezduszna; można nią kreować obrazy i barwy, które dają ludziom radość a zarezerwowane dotąd dla tradycyjnych środków wyrazu.
Vangelis swymi eksperymentami pchnął elektronikę na nowe tory. Można rzec że Vangelis był prekursorem Space Music - zwróćmy uwagę choćby na użycie echowych brzmień jak ten na arpeggiatorze w tytułowej kompozycji. Arpeggiatory zresztą znakomicie są użyte także i na „3+3". Struktury są dynamiczne a utwory bardziej wyszukane i skomplikowane. Keyboardowe przedstawienia są nadal bardzo efektowne. Wyraźna transgresja w muzycznym rozwoju ku pełnym dźwiękowym pejzażom, szczególnie w „To The Unknown Man" to dowód rozwoju artyzmu. Vangelis w tym okresie już popadał w rozbudowane orkiestracje ale to wysublimowany przykład rozumienia kiedy nie należy przesadzać i powstrzymać się w aranżacjach. Po „Spiral", styl Vangelisa zmienił się w bardziej gładki, melodyjny, syntezatorowy, z bliższą relacją muzyki klasycznej z elektroniczną. Yamaha CS-80 stała się nieodłącznym emploi związanym z postacią Vangelisa. Myślę, że to kamień milowy w jego karierze, który wypromował go poza wąskie grono miłośników el muzyki. Pytany o sukces albumu odpowiedział: "Próbowanie stworzenia albumu sukcesu jest błędem. Próbować być prawdziwym wobec siebie to sukces". Spiral" powraca do ducha wcześniejszych dokonań ale zarazem zdaje się być materiałem od nich bardziej przemyślanym i zwartym - zdaje się ascetycznie doskonale perfekcyjna w kompozycjach, a pomimo że nie osiągnął tego samego poziomu ekscytacji w większości epickich pasaży w stosunku np. do „Heaven And Hell" ( można zarzucać mu pewną kliniczną precyzję) to wyróznia ją zwartość kompozycji, Cały album przypomina monolit, gdy tymczasem na wcześniejszym, porównywalnym brzmieniem i stylem „Albedo 0'39" pojawiły się zgrzyty. Konkludując "Spiral" stoi na pozycji absolutnego klejnotu muzyki elektronicznej - łączy ekspresję i muzyczne ambicje wczesnego Vangelisa z awangardą i symfonicznym prog rockiem i zarazem jest wzorcem jak zrobić doskonała płytę z el muzyką. Spiral udowadniał że użycie keyboardów nie polega na włączeniu przełącznika tylko na „On" ale i na tym ze artysta może z nich stworzyć nowoczesne arcydzieło, nie nużące słuchacza bełkotem dźwięków. Płyta ta to prawie patetyczny sposób wyrażania emocji zawierająca pięć perfekcyjnie dopracowanych dźwiękowych malowideł - arcydzieł obracających się wokół tytułowego tematu spirali. Jeśli można mówić że są dla mnie jakieś lepsze od tej płyty dzieła Vangelisa to tylko z czysto emocjonalnych powodów - to kwintesencja muzyki spod znaku ME, której płyty Vangelisa są podwaliną. (10.40/10)
1. Spiral (6:55)
2. Ballad (8:27)
3. Dervish D (5:21)
4. To the unknown man (9:01)
5. 3+3 (9:43)
Vangelis / keyboards, multi instruments, arranger, producer, design, sleeve design
Jack Wood Art Direction
Veronique Skawinska Photography
Marlis Duncklau Assistant Engineer
Keith Spencer-Allen Engineer
Michael Hudson Graphic Design
Michael Plomer Photography
Nagrano w Nemo Studios
spawngamer
« powrót