Człowiek maszyna albo czterech ojców Techno
Muzyczna rezolucja
Z
pewnością nie należeli do tych, którzy nazbyt szybko przystosowują się do
wymogów kultury masowej, gwiazdami jednego przeboju odchodzącymi w zapomnienie
i znikającymi ze sklepowych półek w natłoku setek miernych naśladowców. Od
samego początku swojej działalności postawili sobie bowiem za cel znalezienie
nowych środków wyrazu, nowego dźwiękowego świata, który miał odmienić oblicze
europejskiej awangardy muzycznej. Zapewne wówczas nie zdawali sobie zupełnie z
tego sprawy, że dzisiaj, po upływie trzydziestu lat twórczy potencjał, który
wnieśli do muzyki, będzie miał tak fundamentalne znaczenie dla rozwoju nowych
muzycznych gatunków i dobrze rozumianej pop-kultury.
W
roku 1968, charakteryzującym się coraz wyraźniejszym dochodzeniem do głosu
powojennego pokolenia w Niemczech, dwaj studenci na wydziale jazzu i
improwizacji konserwatorium muzycznego w Ramscheld z pewnością nie byli w
stanie przewidzieć, że właśnie dziś będą, wespół z Klausem Schulze oraz
zespołami Can, Faust, Amon Duul czy Tangerine Dream uznawani za
niekwestionowanych ojców muzyki Techno, Hip-hopu, House, Disco-funk,
Drum'n'bass, jak również wielu innych gatunków muzycznych schyłku XX stulecia.
Los
zetknął Ralfa Huttera i Floriana Schneidera w chwili, w której muzyczne gusta
odbiorców europejskich podzielone były pomiędzy muzyczną konfekcję, szeroką
falą napływającą z Anglii, a niemieckich naśladowców rock'n'rollowego stylu,
preferowanego przez Billego Hollidaya. Należy również pamiętać, że dwaj wyżej
wymienieni muzycy, będący podówczas ludźmi bardzo młodymi, byli poddawani
szczególnej próbie dziejowej narodu, podzielonego przez blisko
pięćdziesięcioletnią okupację na dwa wrogie wobec siebie obozy, a jednocześnie
należeli do pokolenia, które coraz bardziej otwarcie sprzeciwiało się
pamiętającemu tragiczne losy wojenne, lecz skostniałemu w gruncie rzeczy
establishmentowi.
Właśnie
na bazie tego buntu, a może li tylko z przekory, ich głównym celem stała się
zmiana konwencjonalnego sposobu pojmowania muzyki, a w konsekwencji ogłoszona
przez nich w końcu muzyczna rezolucja, czy wręcz manifest twórczy, w którym po
raz pierwszy pojawia się termin „patrzenie synkretyczne", a który miał być
odzwierciedleniem pragnienia emitowania poprzez dźwięk swoistego rodzaju filmu,
tworzonego bezpośrednio w mózgu potencjalnego odbiorcy. Zadaniem nadrzędnym obu
jego autorów stało się uzmysłowienie słuchaczowi faktu, iż to właśnie muzyka
jest jedyną formą sztuki, pozwalającą osiągnąć swoiste sprzężenie zwrotne
pomiędzy twórcą a odbiorcą dzieła. Kompozytor czy wykonawca powinien zatem
usunąć się w cień, do absolutnego minimum zredukować swoją sceniczną osobowość.
Hutter
i Schneider nadają swojemu duetowi nazwę „Organization" , pod którego szyldem niespełna
rok później wydają pierwszy longplay, noszący tytuł „Tone Float". Muzyka na nim
zawarta była jednakże mało odkrywcza pod względem formalnym, lecz właśnie ta
płyta uzmysławiała założony przez zespół
kierunek rozwoju osobowości artystycznej. Muzycy bardzo wyraźnie odchodzą od
tradycyjnych form instrumentacji, ponieważ ich zdaniem wcześniejsze,
standardowe formy zmuszały słuchacza do poświęcenia całej uwagi osobie
grającej. „Organization" działała do 1970 roku w Dusseldorfie, mieście
przemysłowym nie mającym wówczas wielu muzycznych tradycji i nie zaznała
komercyjnego sukcesu, choć była grupą z ambicjami, znaną i akceptowaną w
świecie tamtejszego muzycznego undergroundu. Jej pierwszej płyty nikt nie
chciał kupować w Wielkiej Brytanii, a wprowadzona na rynek niemiecki spotkała
się z bardziej niż chłodnym przyjęciem, będąc określaną mianem „trudnej w
odbiorze".
Przecieranie ścieżki
Po
definitywnym rozpadzie pierwszego wcielenia zespołu muzycy postanawiają
kontynuować działania pod nowym szyldem. Już w roku 1970 przyjmują nazwę
Kraftwerk - (Elektrownia), w której składzie znaleźli się również Andreas
Hoffman i Klaus Diger - późniejsi założyciele NEU, oraz wydają płyty
„Kraftwerk" i „Kraftwerk 2", które pomimo wyraźnego muzycznego nowatorstwa
również nie przynoszą poważnego, komercyjnego sukcesu. Po dwóch latach ponownie
rozwiązują grupę , zakładają hippisowski image i po licznych próbach
rozszerzenia składu -(nadal jako duet) wydają kolejny album, tym razem
zatytułowany po prostu „Ralf und Florian". Płyta zwraca na siebie uwagę nie
tylko zawartością muzycznych treści, lecz być może przede wszystkim nowatorskim
potraktowaniem okładki jako poważnej formy uzupełniającej sam dźwiękowy
materiał, co na owe czasy było zupełnym novum. Na niezwykle ozdobnej obwolucie
muzycy umieszczają odręczne rysunki, własnoręcznie wykonane komiksy, wywodzące się z plastycznego nurtu Popartu
diagramy oraz inne pomniejsze formy przekazu graficznego, uparcie podkreślając
w udzielonych muzycznej prasie wywiadach umowny przekaz form i treści na niej
zawartych. Występują również z nowym manifestem
w
którym Florian Schneider wygłasza credo: - „W przeszłości Bóg słyszał wszystko.
Dzisiaj robi to za niego magnetofon".
Płyta
„Ralf und Florian" przetarła dla zespołu nowe ścieżki, jednocześnie
uzmysławiając potencjalnemu odbiorcy coraz wyraźniejszą odrębność niemieckiego
Krautrocka oraz nieśmiałe jeszcze wtedy próby przeszczepienia na grunt muzyki
elektronicznej dokonań twórców awangardowych, eksperymentów dźwiękowych
muzycznych gigantów tamtych lat, m.innymi
Tangerine Dream, czy wcześniejszych, eksperymentalnych w swej formie i
treści muzycznej dokonań Johna Cage'a i Karlheinza Stockhausena. Poza tym
produkcji tych nagrań podjął się człowiek o niebagatelnej osobowości - Conny
Plank, promotor takich grup niemieckiej sceny progresywnej jak CAN czy DAF,
późniejszy realizator dokonań znanych dzisiaj powszechnie grup nurtu New
Romantic z Ultravox i Eurythmics na czele.
W
1972 roku swój krótki, życiowy epizod przeżywa dokooptowany z amatorskiej grupy
„Bethovens" Michael Rother, autor niezwykle oryginalnych muzycznych pomysłów.
Jednakże bardzo szybko odchodzi z szeregów Elektrowni, aby realizować swoje
własne, ze wszech miar godne polecenia dokonania.
Podróż Volkswagenem
W
1974 roku nowa muzyczna propozycja grupy „Kraftwerk" raz na zawsze odmieniła
dźwiękowe oblicze muzyki XX wieku. Longplay, nagrany przez nowy skład w osobach
Ralfa Huttera, Floriana Schneidera-Eslebena, Wolfganga Flura i Klausa Roedera
-(niespełna rok później zastąpionego przez Karla Bartosa, który na długie lata
ustalił swoją osobą niezmienny odtąd skład „Elektrowni) - nazwano „Autobahn"-
Autostrada.
Był
on niezwykle nowatorskim pomysłem nagrania na taśmę towarzyszących syntezatorom
dźwięków dochodzących zza szyb jadącego po autostradzie samochodu, swoistym
muzycznym zapisem podróży. Nagranie i wydanie tej kompozycji powoduje w krótkim
czasie osiągnięcie przez zespół wręcz
niebotycznego komercyjnego sukcesu, chociaż dzisiaj można jej zarzucić zbyt
długi czas trwania - ( co najmniej o połowę). Pozostałe utwory zawarte na
płycie nadal jednak tkwiły w aurze poprzednich, bardziej eksperymentalnych
dokonań zespołu, wykorzystując sztucznie wytworzone odgłosy śpiewu ptaków,
plusku wody oraz zsyntetyzowane partie fletów. Kraftwerk osiąga wreszcie długo
oczekiwany sukces komercyjny nie tylko na rodzimym gruncie, lecz również za
oceanem. Odtąd również wydaje swoje płyty w dwóch wersjach językowych -
niemieckiej i angielskiej, stając się jednocześnie jedynym w swoim rodzaju
zjawiskiem na muzycznej scenie lat 70-tych.
Na
tej właśnie super produkcji muzycy grupy „Kraftwerk" po raz pierwszy prezentują
monotematyczne teksty, zredukowane do absolutnego minimum, wręcz lapidarne,
przypominające jednocześnie bardziej teksty dziecięcych wyliczanek niż słowa
piosenek rockowych. Nie ma w nich jednak ani jednego słowa o miłości, są
buntownicze, pełne niepokornej wiary w potęgę ludzkiej myśli technicznej.
Hutter : - „Codziennie spotykamy się z aseptyką doskonałości. Martwe przedmioty
produkują martwe przedmioty. O tym właśnie procesie mają traktować nasze
teksty".
W
tym samym czasie nie mniej słynne stają się także koncerty grupy, w
przeważającej większości ocierające się wręcz o formę performance. W pierwszej
połowie lat 70. muzycy „Kraftwerk" posuwają się nawet do twierdzeń, że ich
dźwiękowe propozycje to w rzeczywistości
elektroniczna muzyka ludowa.
W
roku 1975, po niemalże katorżniczej pracy w studio, członkowie zespołu oddają
do rąk słuchaczy nowy longplay, noszący osobliwą nazwę „Radio-Activity" - (Radioaktywność).
Nie potrafi on jednak powtórzyć sukcesu swojego poprzednika, będąc swoistym
pomostem pomiędzy starym i nowym sposobem aranżacji materiału dźwiękowego,
utwory niemalże taneczne przeplatają się na nim z formami eksperymentalnymi. Muzycy nie boją się w
sposób iście awangardowy eksperymentować z dźwiękiem , wykorzystując nawet tak
z pozoru ekstremalne jego źródła jak licznik Geigera-Mullera, którego
dwuminutowy zapis działania otwiera nową propozycję zespołu. Jednocześnie grupa
wyraziła w ten sposób hołd dla wynalazców energii jądrowej i telekomunikacji,
lecz po pewnym czasie zaczęto jej zarzucać niezdrową fascynację tym tematem,
zwłaszcza w kręgach przeciwników elektrowni atomowych. W tekstach, zawartych na
płycie, przewijały się tak znaczące nazwy-symbole jak Nagasaki,
Hiroszima,
atol Murruroa czy tytułowa elektrownia jądrowa, oddalona od miasta Kaltar
zaledwie o 50 kilometrów. W końcu z ust Ralfa Huttera pada celne zdanie o
wyraźnie polskim charakterze: - „It's in the air for you and me - invented by
Madame Curie"...
Wytrawnemu
odbiorcy, obecnemu pośród słuchaczy na koncertach, prawie od razu nasuwało się
skojarzenie, że w owym czasie fascynacje muzyków Kraftrerk kierowały się w
sposób bardzo wyraźny w stronę songów Brechta czy Weilla. Filozofia grupy,
wyrażana w materiałach reklamowych poprzedzających koncerty brzmiała: - „Świat
jest zmechanizowany. Każda osobowość naszego społeczeństwa jest w mniejszym czy
większym stopniu kształtowana przez współczesne technologie. Nasz język staje
się jeszcze jednym programem komputerowym. Działa to na nas bez przerwy, w domu
i w szkole, w życiu publicznym i prywatnym. Ludzie uciekają od tej
mechanizacji, szukają piękna w przyrodzie. Kraftwerk chce znaleźć piękno
tkwiące w maszynie. Trzeba umieć skłonić je do współistnienia, poszukiwać stale
nowych płaszczyzn współżycia". Credo to jest być może dla jednych irytujące,
dla innych niezrozumiałe, a dla pozostałych intrygujące, lecz pamiętać należy,
że muzycy tworzący Kraftwerk nie starali się nigdy specjalnie drażnić muzycznej
krytyki, która, wychowana na solidnym Rock'n'Rollu, uważała je za
niewyobrażalną herezję.
Chociaż
płycie „Radio-Activity" właściwie niczego nie można zarzucić in minus jest po
dziś dzień niesłusznie niedoceniana. Członkowie zespołu udowodnili już wkrótce,
że ich muzyczny geniusz potrafi wznieść się na absolutne wyżyny ludzkich
możliwości twórczych.
Rozpędzona lokomotywa
Muzycy
na niespełna dwa lata spowalniają działalność, koncentrując swe wysiłki na
nieustannej rozbudowie nowego studia nagraniowego, któremu nadali intrygującą
nazwę Kling-Klang, jednocześnie otaczając swoje instrumentarium aurą
tajemniczości. W sposób bardziej zdecydowany oddzielają również życie prywatne
od estradowego, uparcie unikając prasy i wszelkiego rozgłosu. W tym samym
czasie czarnoskórzy discjockeye zza oceanu piali dosłownie z zachwytu nad
poprzednią propozycją Kraftwerk, absolutnie zaszokowani i zaskoczeni
nowatorstwem Krautrocka oraz promowali
utwory grupy w skróconych, zmiksowanych wersjach. Swoje fascynacje poczynaniami
zdolnych niemieckich muzyków z Dusseldorfu wyraził swego czasu nawet sam David
Bowie, który był podówczas gościem w ich studio, a nawet prowadził ożywione
rozmowy o domniemanej muzycznej współpracy, do której jednak w konsekwencji nie
doszło z do dzisiaj dość niejasnych przyczyn. ( Bowie nagrał dwie wspaniałe
płyty, zatytułowane „Low" i „Heroes" z innym znakomitym wirtuozem syntezatorów
Brianem Eno).
W
roku 1977 zespół wypuszcza na rynek nową płytę długo grającą, noszącą tytuł
„Trans Europe - Express". Jednak jej wydanie paradoksalnie najmniej zmieniło w
życiu samych muzyków, chociaż sam krążek osiąga wręcz niebotyczną popularność
oraz sprzedaje się w ilościach, mogących każdego krytyka muzycznego przyprawić
o zawrót głowy. Tym razem grupa oparła swoją propozycję na muzycznym zapisie
podróży pociągiem, a w utworze głównym można z łatwością usłyszeć obijające się
o siebie bufory wagonów lub zgrzyt wjeżdżającej na peron lokomotywy. Miarą jego
popularności były niezwykle wysokie miejsca na listach przebojów płytowych,
nawet na tak nieczułych na europejskie produkcje elektroniczne rynkach jak
Stany Zjednoczone - (Amerykanie różnych ras dosłownie szaleli przy dźwiękach
„Ekspresu transeuropejskiego", a rozpędzony pociąg przejeżdżał kilkadziesiąt
razy dziennie przez każdy szanujący się sklep muzyczny). Niemalże cały świat
przyznawał, że grupa jest czymś w rodzaju artystycznego fenomenu, z którego
twórczości obficie czerpała cała fala zespołów tworzących elektroniczną muzykę
taneczną, dopiero znacznie później nazwaną nurtem New Romantic oraz jej
bardziej mechaniczną odmianą - Techno.
Pomimo
wielkiego rynkowego sukcesu muzycy „Kraftwerk" usunęli się w cień wydarzeń, z
żelazną wręcz konsekwencją unikając mediów. Jednocześnie ponownie zmienili swój
sceniczny image, przechodząc gwałtowną metamorfozę z długowłosych hippisów w
eleganckich urzędników w garniturach stylizowanych na lata 50. W jedynym
wówczas wywiadzie, udzielonym dziennikarzowi pisma „Melody Maker", Ralf Florian
powiedział m.innymi: -„Nasza muzyka sama śpiewa a słowa to klucze, którymi
słuchacz może otworzyć bramę do naszego świata wyobraźni i dźwięków. Jednak i
my brniemy po ich otwarciu w ślepe duchowe uliczki. Płyta, jak i każdy
artystyczny wytwór człowieka, nigdy nie jest gotowa, ale w końcu trzeba sobie
powiedzieć „dość!", nic więcej nie da się już z tym zrobić. Nikt nie powinien
wmawiać innym, że jest wynalazcą nowego, muzycznego gatunku, bowiem nie ma
żadnej pewności czy ktoś, tam, gdzieś już tego przed nim nie zrobił. Wiem, że
spodobała wam się nasza rozpędzona ciuchcia, ale teraz cierpliwie poczekajcie
na naszą następną płytę. Nigdy sam siebie nie przeceniałem, ale proszę mi
wierzyć - to będzie prawdziwe trzęsienie ziemi". Brzmiało to wtedy jak
buńczuczne hasło reklamowe, ale już wkrótce miało się okazać, że muzyk ten miał
absolutną rację.
Zrozumieć maszynę
„Zamiast
uczłowieczyć maszynę zmechanizowaliśmy siebie" - brzmiało credo na afiszach,
reklamujących najnowszą super produkcję zespołu „Kraftwerk" w 1978 roku - „The
Man Machine" - (Człowiek - maszyna). Dla członków grupy, którzy nową koncepcję
albumu oparli z pewnością na
osiągnięciach artystów obecnych w nurcie Bauhaus, maszyna nie była obiektem
fascynacji czy nienawiści, miała natomiast stać się pełnoprawnym partnerem dla
człowieka. Pomysł z maszynami i manekinami pojawił się w grupie już w 1976 roku
za sprawą człowieka, którego nazwisko pojawiało się później pośród autorów
kompozycji i tekstów - Emila Schulta, nigdy nie wymienianego jako oficjalnego
członka zespołu, lecz w praktyce do tego stopnia zaangażowanego w działalność
„Kraftwerk" jako producent i autor, że jego nazwisko pojawiało się regularnie
na okładkach płyt. Człowiek o bardzo szerokich zainteresowaniach -
(elektronika, muzyka, plastyka, scenografia, sztuki wizualne oraz programowanie
komputerów), był autorem przeważającej ilości tekstów, stworzył większość
projektów obwolut kolejnych krążków zespołu, brał udział w koncertach i sesjach
zdjęciowych i wreszcie to on właśnie wymyślił nowy, obowiązujący praktycznie do
dzisiaj image grupy. Aby wzbogacić jej brzmienie budował zupełnie nowatorskie
urządzenia generujące dźwięk, obsługiwał aparaturę estradową i studyjną oraz
równie często służył muzykom jako konsultant wystroju sceny. Jako inżynier
dźwięku miał wówczas niepośledni wpływ na formę brzmieniową niektórych
kompozycji. Z zespołem współpracował niemalże od początków jego istnienia i
chociaż rozstał się z kolegami, aby zamieszkać na wyspach Bahama i zostać
wspólnikiem słynnego studia nagraniowego - (w którego wnętrzach swoich nagrań
dokonywali artyści tej miary co Julio Iglesias i The Rolling Stones), nadal
utrzymuje z zespołem intensywny kontakt. To właśnie Emil Schult wymyślił dla
„Kraftwerk" nowy rodzaj scenicznego wyglądu - czarne spodnie i takież krawaty,
czerwone koszule, brylantyna grubo nałożona na włosy, wymalowane
krwistoczerwoną szminką usta - jednym słowem programowa bezpłciowość.
Teksty
i nagrania z tej płyty, właściwie w przeważającej większości, wyrażają podziw
dla ludzkiej myśli i cywilizacji naukowo-technicznej, z drugiej zaś strony
roztaczają raczej ponurą wizję odczłowieczonego świata, należącego wyłącznie do
maszyn i zaprogramowanych robotów. Muzycy bardzo często wykorzystują
powtarzające się cyklicznie, dosłownie „młócące powietrze" dźwięki, przywodzące
na myśl pracę ogromnych, humanoidalnych cyborgów. Jednocześnie członkowie grupy
na swej produkcji podkreślają wręcz służalczą rolę maszyny wobec człowieka, być
może opierając się również na trzech prawach robotyki, stworzonych przez
znanego pisarza nurtu science-fiction Izaaka Asimowa.
-„Jestem
twoim sługą, jestem twoim robotem"... - brzmią pierwsze słowa wyśpiewane w
utworze „The Robots" i nie można oprzeć się wrażeniu, że jego autorzy mówią w
nich nie tylko o maszynie, lecz także o relacjach człowiek - człowiek. W innej,
powszechnie znanej kompozycji noszącej tytuł „The Model" - (Manekin), hicie
dyskotek aż do stycznia 1982 roku, dzisiaj urastającym do rangi syntezatorowego
mitu, kompozycji niezwykle znaczącej dla nadchodzącej „milowymi krokami" ery
Techno, mowa o manekinach naśladujących istoty ludzkie. Po wysłuchaniu całej
zawartości płyty naprawdę trudno jest przecenić muzyczną wyobraźnię ludzi,
tworzących zjawisko pod nazwą „Kraftwerk". Zespół ujawnia również swą
fascynację wielkimi światowymi metropoliami, zwłaszcza w utworach „Neon Lights"
i „Metropolis" - ten ostatni powstały pod wpływem obejrzenia nie mniej słynnego
filmu Fritza Langa pod tym samym tytułem, nakręconego w Niemczech w 1926 roku.
Dla
nas jednakże pozostawać musi ciekawostką fakt wydania tej płyty wespół ze
wszystkimi poprzednimi nagraniami grupy pod szyldem potężnego koncernu
muzycznego EMI Electrola oraz to, że wkładka do niej dołączona przedstawiała
jedynie swoisty chiński teatr cieni - czarne sylwetki muzyków umieszczone na
białym tle. Świadczyć to może jedynie, że pozostali oni w dalszym ciągu wierni
idei anonimowości, którą z takim uporem podkreślali w udzielanych niezwykle
sporadycznie wywiadach dla muzycznej prasy. Na głównej okładce natomiast
umieścili niemal międzynarodowe przesłanie, bowiem tytuł płyty operował
językami angielskim, niemieckim, francuskim a nawet rosyjską cyrylicą.
Dodatkowej
pikanterii w/w płycie dodawał pomysł z na wpół maszynami, na w pół manekinami,
przypominającymi cyborgi rodem z fantastycznych filmów. Muzycy, w wyraźny
sposób zaaferowani tym pomysłem otwarcie przyznawali się do tego, że na
koncertach mogło by ich wcale nie być na scenie, a ich rolę przejęły by właśnie
roboty. Swego czasu podzielili się nawet sugestią, aby zagrać w dwóch miejscach
jednocześnie na jednej scenie wystąpili by oni sami, zaś na drugiej ich rolę
miały przejąć upodobnione do nich manekiny. W świat poszły również ich zdjęcia
z własnoręcznymi podpisami członków „Elektrowni", a sama grupa poświęciła im
wspomniany wcześniej utwór „The Model". Podobno zaplanowana mistyfikacja jednak
się gdzieś odbyła, chociaż muzycy jednogłośnie się od tego odżegnywali,
twierdząc, że skończyło się jedynie na pomyśle. Ich koncepcja, mówiąca , że
ludzie są tylko pracownikami obsługującymi maszyny grające zaczęła jednak w
stosunkowo krótkim czasie przyciągać na
koncerty niespotykane tłumy widzów.
Cokolwiek
by jednak nie napisać o „The Man Machine" była ona wielkim kamieniem milowym na
drodze nie tylko muzycznego rozwoju samej grupy ale, być może przede wszystkim,
punktem zwrotnym dla muzyki światowej, tworzonej na elektronicznym
instrumentarium.
Współczesny fetysz
-„Bardzo
często wybiegaliśmy treścią swoich utworów głęboko w przyszłość" - rzekł
onegdaj Wolfgang Flur w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi pisma „Keyboard"
tuż po wydaniu albumu „Computer World", który był piewcą nowej fascynacji -
fascynacji informatyką i komputerem, porównaniem go do tak nieodzownego
narzędzia człowieka, jakim w czasach prehistorycznych był kamień. Kiedy płyta
ukazała się w roku 1981 nikt zapewne nie spodziewał się jeszcze, że nadchodzące
lata będą okresem wręcz lawinowo rozwijających się technik informatycznych.
Zakup komputera osobistego, nawet przez ludzi bardzo zamożnych, był wydatkiem
bardzo poważnym. „Kraftwerk" na swojej produkcji ponownie zawarł pewnego
rodzaju proroctwo. Komputer, podobnie jak elektroniczny zegarek czy kalkulator
jest dzisiaj dostępny dla każdego, cywilizowanego mieszkańca „globalnej
wioski". Zadziwiać może zatem fakt, że album niemieckich elektroników przeszedł
właściwie bez echa.
Programowo
„odhumanizowana" muzyka odpowiadała wprawdzie społeczności przygniatanej przez
postęp i rozwój cywilizacyjny i ukazywała sztukę wykorzystywania nowych
technologii do tworzenia muzyki, jednakże członkom zespołu zarzucano brak
świeżości i nowatorstwa. To samo robili za oceanem muzycy Soul w osobach Jamesa
Browna czy grupy „Afrika Bombaata", jednakże oni łączyli swoje pomysły z jazzem
oraz innymi gatunkami, przez co muzyczne propozycje tych artystów stawały się
znacznie ciekawsze.
We
wspomnianym 1981 roku muzyka zmieniła bowiem kierunki rozwoju, pozostawiając
„Kraftwerk" na „bocznym torze". Coraz większa grupa wykonawców penetrowała
świat brzmień syntezatorów przystosowując go do masowego odbiorcy, a co za tym
idzie najczęściej spłycając je i maksymalnie upraszczając. Poprzez epigonów
typu „Modern Talking" syntezator stał się symbolem bylejakości, negatywnie
pojmowanej prostoty sięgającej częstokroć granic kiczu.
Po
wydaniu „Komputerowego świata" w twórczości „Kraftwerk" powstaje kilkuletnia
przerwa, a o jej przyczynach najlepiej wypowiadali się sami zainteresowani : -
„ Nie musieliśmy się spieszyć. Nikt z firmy płytowej nie naciskał nas o
natychmiastowe wydanie longplaya. Zresztą od samego początku współpracy
określiliśmy jasno promotorom nasz styl pracy. Po prostu przyszło zmęczenie. -
mówił Ralf Hutter .-„ Coś kumulowało się w nas i podpowiadało, aby zmniejszyć
tempo. W utworze „Computerliebe" zaśpiewaliśmy o wyrażaniu miłości poprzez
teletekst. Zaczęliśmy określać swoją muzykę jako „Heimatmusik de Rein - Ruhr -
Gebiet". Mówiliśmy otwarcie o tym, że my jako ludzkość jesteśmy jeszcze z krwi
i kości, lecz nasze postępowanie i wzory zachowań zostały już zdominowane przez
maszyny. Dzisiaj mamy z pewnością do czynienia z niezwykle solidną
rzeczywistością, więc nasza muzyka to właściwie odgłos taśmy produkcyjnej a
głos to rytm sterowany z komputera. Jednak za zupełny anachronizm uważamy
tworzenie muzyki współczesnej na tradycyjnych instrumentach np. szarpanych. W
naszym słowniku nie istnieje wyraz „piękny", jest jedynie wyraz „fascynacja",
bowiem co dnia żyjemy zwróceni w wiele różnych stron ludzkiej istoty poznania.
Gra
na klasycznym instrumencie wymaga ciągłych ćwiczeń. Po pewnym czasie muzyk
mimowolnie zmienia się w niewolnika techniki gry na nim. My nie jesteśmy
muzykami w tego pojęcia znaczeniu lecz programistami, musimy zatem magazynować
muzykę w pamięci maszyn. To naszym zdaniem zupełnie inny rodzaj współżycia z
nimi. Poza tym uważam, że żelazna dyscyplina
i ład ciągłych ćwiczeń jest oczywistym nonsensem w przypadku
komponowania muzyki XX wieku. Przykładowo: nagrywamy w różnych językach? Nie,
my śpiewamy w rodzimym a komputery automatycznie tłumaczą to na dowolny język i
to w czasie rzeczywistym. Nie jesteśmy muzykami rockowymi i dlatego również nie
damy się któregoś dnia zapakować do Cadillaca z wielkim napisem „Gwiazda". Mamy
oczywiście przyjaciół, którzy nam pomagają, ale oni siedzą w naszej łódce i
słuchają naszej załogi. A na naszej scenie nigdy nie będzie wam dane zobaczyć
suchego lodu czy dymnych świec lecz komputerową centralę połączeniową i na
ogół czarno - białe sekwencje video.
Zresztą na koncertach można obejrzeć całe nasze studio bowiem przywozimy je ze
sobą
- w
Kling Klang zostają wtedy gołe ściany. Kiedy graliśmy w Indiach z powodu dużej
wilgotności powietrza wysiadły sekwencery umieliśmy zagrać wszystko ręcznie.
Pomagały nam w tym maszyny. A komputer? To coś tak zwyczajnego jak odbiornik
radiowy, telewizor czy pojemnik na śmieci".
Wzbudzając
zrozumiałe zainteresowanie odwiedzili z serią koncertów w tym samym czasie
również Polskę, ubrani w czerwone koszule i czarne spodnie i krawaty, później
obowiązywała jedynie jednolita czerń. W świetle migających stroboskopów,
wspólnie ze swymi nieodłącznymi czterema robotami, poruszali się po scenie
niczym osiem jednakowych cyborgów. Przed i za nimi rozciągał się rząd konsol,
migoczących diod i monitorów kontrolnych wspomaganych tylnimi projekcjami
slajdów i specjalnie opracowanych do rytmu muzyki filmów video. Gdyby nie
taniec robotów oraz wspomagające niejako muzykę obrazy filmowe koncerty byłyby
niezmiernie statyczne, przez co zamykały na początku otwarte z zachwytu usta.
Po przyjeździe do naszego kraju zespół ponownie otoczył się nieprzeniknioną
aurą tajemniczości, wyraźnie separując się od fanów i dziennikarzy oraz
niezwykle skąpo udzielając organizatorom
informacji o planach swoich poza estradowych poczynań. Same występy poprzedziła
jednak w porę zorganizowana w radio i w prasie kampania reklamowa,
przedstawiająca dość często dorobek artystyczny „Kraftwerk"
Dźwięk a kolarstwo
Po
kilku latach milczenia zespołu, bez praktycznie żadnej promocji, ukazuje się na
rynku maxi-singiel „Tour de France".
Fani, trzymani na przysłowiowej wodzy aż do wiosny 1984 roku mieli wreszcie
okazję posłuchać nowej propozycji pomimo, że rozczarowanie budziła długość
samego nagrania. Tym razem doszło w muzyce „Elektrowni" do dźwiękowej symbiozy
maszyny z kolarzem - ciężki oddech zmęczonego sportowca, odgłos pracy
mechanizmów roweru, przerzutek itp. odgłosów, dochodzących do naszych uszu
podczas jazdy tym urządzeniem.
Zafascynowani
tytułem utworu organizatorzy słynnego wyścigu zwrócili się do członków grupy z
propozycją nakręcenia filmu dokumentalnego o jego historii, gdzie muzyka
„Kraftwerk" miała stanowić tło. Tym razem jednak muzycy nie byli zainteresowani
realizacją tego projektu. Pomysł na ten właśnie utwór przyszedł zupełnie
przypadkowo. Ralf Hutter w okresie nagrywania nowych próbek materiału miał
niezwykle poważny wypadek samochodowy. Kiedy po blisko dwudniowej śpiączce
przyszedł wreszcie do siebie pierwszym pytaniem, jakie padło z jego ust, było to, które dotyczyło jego
ulubionego roweru.
Pojawiają
się również plotki na temat nowego albumu o roboczej nazwie „Techno Pop".
Jednakże wtedy muzycy „Kraftwerk" poświęcają swój czas na realizację projektów
muzycznych do innych obrazów filmowych : „Radio One" Christophera Petita a
także na żywo wykonują fragment kompozycji „Autobahn" w filmie „Dancing in the
Streets". Kilka skomponowanych przez nich utworów pojawia się w obrazie
wyreżyserowanym przez Alfreda Behrensa
oraz w dziełach samego Rainera Wernera Fassbindera.
Na
nową, pełno wymiarową produkcję fani „Kraftwerk" będą musieli poczekać jeszcze
dwa lata.
Umówimy się w elektrycznej
kawiarni
Dziś
wystarczy puścić tę płytę na nieco szybszych obrotach by otrzymać czysty
przykład muzyki Techno. Kiedy jesienią 1986 roku longplay „Electric Cafe"
ujrzał światło dzienne termin „muzyka techno" jeszcze właściwie nie istniał.
Nawet w notach encyklopedycznych za datę jego powstania przyjmuje się rok 1991.
A przecież głos ludzki imitujący maszynę w pierwszych słowach, wyśpiewanych na
tym krążku wyraźnie daje do zrozumienia, kto właściwie jest ojcem tego terminu
w muzyce. - „Music non stop-Techno Pop"...
Jednak
tym, co jako pierwsze przychodzi na myśl po wysłuchaniu płyty, jest konkluzja,
że nie jest to krążek łatwy w słuchaniu. Po latach uważana przez niektórych
krytyków muzycznych za najgorszą płytę grupy, przez innych wręcz unoszona pod
niebiosa, podczas pierwszego zapoznawania się z jej treścią ujawnia słuchaczowi
gotowy produkt studyjny, który wykazuje cechy surowego, niemal nieobrobionego
materiału muzycznego. To jednak tylko złudzenie, bowiem jest to ciągle muzyka
człowieka. Maszynie bowiem nigdy nie uda się osiągnąć wariacji tempa czy
najzwyczajniej się pomylić. Oficjalnie jednak muzycy wypowiadali się na temat
innych niż dotychczas inspiracji podczas nagrywania nowego materiału
przyznając, że w tym czasie byli zafascynowani postacią El Lissitzki'ego oraz
telefonizacją na skalę globalną i podróżami.
- „
Muzyka elektroniczna jest tak intensywna w odbiorze jak zdjęcie rentgenowskie.
My stworzyliśmy dla niej własny, niepowtarzalny kościec".
Ogólnie
płytę można podzielić na dwie odrębne części składowe: pierwszą, będącą
odpowiedzią zespołu na rodzący się w szybkim tempie nowy muzyczny gatunek i
drugą- odpowiedź na medium internetu. „Elektroniczna kawiarnia" była
jednocześnie zbiorem perfekcyjnie zagranych piosenek, starających się dotrzeć
do wszystkich plemion „globalnej wioski". Dodatkowej pikanterii dodawał fakt
dokonania wraz z inżynierem dźwięku Francoisem Kevokianem pierwszych
oficjalnych remiksów zespołu.
Przy
okazji omawiania w/w wydawnictwa wspomnieć należy o fakcie dosłownego
kanibalizmu muzycznego, jakiego dokonują do dnia dzisiejszego łowcy padów i
sampli, którzy „przeorali" płytę do granic przyzwoitości. Paradoksalnie ten
właśnie fakt spowodował jeszcze większą popularność zespołu, zwłaszcza w
miejskich ośrodkach przemysłowych takich jak ich rodzimy Dusseldorf - w
Detroit, Chicago czy w Sheffield.
Przez
szerokie wykorzystanie języka hiszpańskiego w poszczególnych kompozycjach grupa
zdobywa również słuchaczy w Ameryce łacińskiej oraz krajach półwyspu iberyjskiego.
Po
raz pierwszy w udzielanych wywiadach ujawniają swój codzienny plan zajęć : - „
W Kling-Klang - ( w języku niemieckim po prostu dźwięk ), spędzamy kilka godzin
od piątej po południu. Wspólnie jemy posiłki, potem decydujemy czy będziemy
pracować, pójdziemy do kawiarni, kina albo do pubu". Zapytani wprost, w jaki
sposób przystępują do dokonywania nagrań stwierdzają żartobliwie: - „ To żadna
tajemnica. Naciskamy ten czerwony przycisk". Dość jednak dziwne to tłumaczenie, skoro posiada
się w studio ponad siedem ton sprzętu. Zresztą wynajęci za niebagatelne kwoty
inżynierowie wielokrotnie przerabiali im zbudowane fabrycznie automaty
perkusyjne, które swoim wyglądem przypominały kubki po jogurcie. Specjalne
zamówienia „Kraftwerk" realizowała firma Matten & Weichers z Bonn. Nie ma
tu jednak mowy o żadnej krypto reklamie. Oglądając muzyków na scenie czy
chociażby na zdjęciach otaczający ich sztafaż syntezatorów i sequencerów dla
obserwatora wygląda po prostu co najmniej „dziwnie". W końcu w „Elektrycznej
kawiarni" nie powinno być aż tak bardzo normalnie.
Pęknięcia w monolicie
W
wyniku dość niejasnych przyczyn, najprawdopodobniej znużony niekończącym się
oczekiwaniem na nowe produkcje studia Kling-Klang, w 1987 roku grupę opuszcza
Wolfgang Flur. Już wkrótce zakłada własny zespół pod nazwą „Yamo", z którą nagrywa
utwór „Little Child", poświęcony dziecięcym ofiarom wojny w Bośni, a wykonany
wspólnie z piosenkarką Niną Moers. Były student wydziału architektury wnętrz,
który wspólnie z muzykami „Kraftwerk" pracował m.innymi nad ozdobnymi ramami do
futurystycznych krzeseł a w roku 1973 zbudował własnoręcznie pierwszą
elektroniczną perkusję, wydaje album „Blue Stories" wspólnie z Andi Thoma i
obsługującą instrumenty klawiszowe Jedrą Dayl. Nagrywa również płytę „Time
Pie", lecz ta propozycja jest niestety czystą muzyką Pop, nagraną z
towarzyszeniem wokalistki Donny Jansen i klawiszowca Jana Wernera. Nie do końca
jednak żegna się ze wszystkimi członkami „Elektrowni" bowiem nadal współpracuje
z Emilem Schultem nad videoklipami i wizualną stroną albumu.
Z
kolei w roku 1990 porzuca pracę w zespole Karl Bartos, pragnący realizować
swoje własne, muzyczne fascynacje. Z Lotharem Manteuffeldem zakłada
„Electronic" by w roku 1993 zaprosić do dokonania nagrań Andy McClusky'ego
z „Orchestral Manoeuvres in the Dark".
Wydają longplay „Raise the Pressure" oraz singiel zatytułowany „Planet Rock".
Dokonują również bardzo ciekawych nagrań podczas trwania sesji nagraniowej
materiału dźwiękowego powstałego dla Amerykańskiego Towarzystwa Naukowego.
Znana jest również szeroko współpraca Bartosa z brytyjskimi grupami „The
Smiths" i „New Order". Jego solowe projekty odnoszą największe sukcesy w
krajach skandynawskich.
W
tym czasie liderzy „Kraftwerk" pod nazwą „Electric Music" wydają godny
polecenia longplay „Esperanto", nie dorównujący niestety swoim poziomem wcześniejszym osiągnięciom całego zespołu.
Uniknąć mroków zapomnienia
Ze
wszech miar słusznym może wydawać się pytanie, czy warto było poświęcić aż 5
lat na cyfrowe przetworzenie jedenastu starych utworów. Muzycy spod znaku
„Kraftwerk" udowadniali, że jednak tak. Płyta, zrealizowana w 1991 roku przy współudziale nowego członka
„Elektrowni" Fritza Hilperta, poprzez swoje nowoczesne brzmienie zmienia grupę
w zespół bardziej odpowiadający wymogom
stylu dance-grove. Nagrywając „The Mix" elektronicy z Dusseldorfu
musieli się pomimo wszystko świetnie bawić, posunęli się bowiem do granic
autoparodii. Przykładem może być utwór „Autobahn", gdzie zamiast prawdziwego
pojawia się samochód-zabawka. Na longplayu można z łatwością usłyszeć wyraźną zmianę
dotychczasowego instrumentarium na współczesne, co w efekcie dało znakomite
wręcz efekty , jednakże zespół zachowuje swoje, bezbłędnie rozpoznawalne od
pierwszego dźwięku brzmienie.
Jednocześnie krążek „The Mix" jest bardzo dobrym przekrojem dotychczasowej
twórczości. W tym czasie studio Kling-Klang staje się całkowicie cyfrowe i
mobilarne, bowiem każdy jego element łatwo wymienić lub przemieścić do dowolnej
sali koncertowej. Podczas trasy promującej album triu Hutter - Schneider -
Hilpert towarzyszył najpierw Fernando Fromm-Ambrantes a następnie Henning
Schmitz, nieco później przyjęty na stałego członka grupy. Wykonania koncertowe
poszczególnych utworów odbywają się poza tym w języku kraju, w którym dany
występ się odbywał. Znane są przykłady wykonań w języku francuskim, polskim,
japońskim, włoskim oraz w Esperanto. Pytani o swoją pracę muzycy odpowiadali
dziennikarzom: - „Na wydawnictwie jest bardzo duża ilość sampli, ale to nie
grzech ułatwiać sobie życie. Jednak pamiętajcie, że my zagraliśmy wszystko
zupełnie od nowa, zgrywaliśmy tylko szkielet utworu ze starych taśm
analogowych, resztę zrobiły za nas komputery".
Zaczynają
również w sposób bardzo surowy przestrzegać zakazu używania amatorskich kamer i
magnetofonów podczas trwania koncertów ponieważ na rynku pirackich wydawnictw
pojawia się praktycznie każdy, często o bardzo złej jakości, występ na żywo.
Niestety, bootlegerzy zawsze znajdą jakiś sposób na ich przemycenie, przez co
„Kraftwerk" traci ogromne pieniądze.
Czas
wolny od tworzenia muzyki wypełnia im tworzenie awangardowych videoclipów,
oprawy plastycznej do filmów i programów komputerowych, codzienna modernizacja
studia oraz budowa własnego pomysłu sprzętu nagłaśniającego i instrumentów. W
owym czasie muzycy przywiązywali również dużą wagę do wymazania niesławy,
związanej z nadaniem im przez media miana piewców energii nuklearnej. Wzięli
wówczas udział, obok grupy U2 w koncertach zorganizowanych przez Greenpeace na rzecz zamknięcia przetwórni
odpadów promieniotwórczych Sallafield. Pięć lat na przetworzenie cyfrowo
jedenastu starych utworów - walka o nowy sukces komercyjny czy najzwyklejsza
ekstrawagancja ?
Uczta przy cudzym stole
Sukces
komercyjny każdej grupy muzycznej powoduje, że masowo pojawiają się naśladowcy.
W przypadku „Kraftwerk" było jednak trochę inaczej - od nich po prostu inni się
uczyli. Oto przykłady, które potwierdzają to założenie:
Gary
Newman, głosem pozbawionym zupełnie jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego,
śpiewał piosenki o robotach i „żyjących" maszynach, czym zasłużył sobie
niesłusznie na miano „producenta syntetycznych i komputerowych śmieci". W
latach 1980 - 1982 moda na New-Romantic dała początek istnieniu wielu
znakomitych zespołów z Visage, Soft Cell, Depeche Mode, OMD, Eurythmics i Devo
na czele. Niektóre z nich -(np. Human League czy Yazzo), od samego początku
działalności na rockowej scenie zrezygnowały z tradycyjnego rockowego
instrumentarium, w całości opierając swoje brzmienie na syntezatorach,
generatorach dźwięku i automatach perkusyjnych. Wraz z postępem technologii
rodziła się nowa muzyczna subkultura.
Depeche
Mode, za sprawą syntezatorów lidera Martina Gore, całkowicie odrzuciło
podstawowy dla rocka instrument - gitarę elektryczną.
-
„Po co nam gitary, skoro w pamięci komputera są zapisane setki ich brzmień i
stu innych instrumentów"- mówili muzycy, szturmujący najwyższe miejsca list
przebojów na całym świecie. Jednak po roku 1983 fala nowatorskich,
elektronicznych poszukiwań brzmieniowych osłabła, a za syntezatory chwycili
mający bardzo mdłe pojęcie o muzyce wykonawcy spod znaku Italo Disco i
konfekcyjnej komercji. Część byłych fanów odwróciła się od „Electronic Music",
ulegając w znacznym stopniu podszeptom
muzycznej krytyki, uparcie twierdzącej o odhumanizowaniu i bezduszności
tego odłamu muzyki i udowadniającej ponad wszelką wątpliwość, że komputery i
syntezatory grają same, nie potrzebują zatem wrażliwości muzyków. Przypominali
przy tym staruszków, plujących na Hard Rock w pierwszych latach jego istnienia
, nie potrafiących w żaden sposób przyswoić sobie niosących nową jakość
produkcji. „Stary Techno-Pop" trzymał się jednak znakomicie dzięki działalności
takich grup jak Xymox, New Order, Colourbox, Red Box, Cocteau Twins czy
lepszego z płyty na płytę Depeche Mode.
Biorąc
do rąk jakąkolwiek z płyt wymienionych powyżej artystów od razu wiadomo, czego
słuchali zanim rozpoczęli nagrywanie własnych propozycji płytowych. Brzmienia,
rytmy a nawet koncepcje poszczególnych utworów „Kraftwerk" można usłyszeć na
każdym z tych krążków, przeto nie sposób nie zgodzić się z wnioskiem, iż
nowatorskie rozwiązania następnego pokolenia były w rzeczywistości kształtowane
i w pewien sposób ukierunkowane twórczo przez kwartet z Dusseldorfu. Nurt ten
miał wiele wynikających z niego konsekwencji, bowiem kiedy do grona i tak już potężnej
armii instrumentów elektronicznych doszły jeszcze w 1986 roku samplery,
dodatkowe brzmienia, a właściwie ich ilość zaczęły ograniczać możliwości
kreacji człowieka. To właśnie z ich pomocą post new-romantic zespół „The Young
Gods" nagrał i wydał niekomercyjną płytę, nazwaną absolutnie genialną a
wykorzystującą głosy wokalisty i właśnie samplery. Za pomocą bardzo prostych
środków wyrazu artystycznego grupa uzyskała zaskakująco nowatorskie brzmienie.
Technikę samplingu w bardzo szerokim stopniu wykorzystywali również twórcy
muzyki House, Rap i Hip-Hop oraz nowoczesnej muzyki tanecznej. House - muzyka
nagrywana w domu, samemu a więc bez
kłótni
z innymi muzykami co do dróg rozwoju i założeń artystycznych była połączeniem
kilku elementów: dobrze dobranego tanecznego podkładu rytmicznego oraz
przemieszania tematów folkowych, rapu i efektów. Kilka miesięcy później
belgijski kierunek w muzyce tworzonej na komputerach o nazwie New-beat, za
sprawą formacji „Confetti's" święci tryumfy na światowych scenach swoim zimnym,
monotonnym, ponurym i niezbyt szybkim rytmem, dźwiękami wystrzałów z laserowych
miotaczy i „grobowym" brzmieniem. Marleen Ulrichts, lider grupy, przyznawał
otwarcie, że wzorem poczynań zespołu jest styl wypracowany wcześniej przez
„Kraftwerk". Peter Rankens, wokalista „Confetti's" w swoim pierwszym przeboju
„Sound of C" śpiewał podobnie monotonnie jak Ralf Hutter, wielokrotnie również
powtarzając poszczególne strofy. Bez
żadnego wysiłku można było stwierdzić, że „nowe brzmienie" całymi
garściami czerpało z klasyków gatunku.
Morderczy,
wręcz rozsadzający uszy rytm, ze zredukowaną do absolutnego minimum melodyką ,
zaproponował z kolei belgijski „Front 242", wprawdzie osadzając swoją muzykę w
interesującym nas kanonie, lecz jednocześnie osiągając zupełnie nową jakość i
oryginalność brzmieniową, wyznaczoną kierunkami niemieckiej elektroniki. Tą
samą ścieżką podążyły również zespoły Devo, Laibach oraz Trumpets & Drums.
Twórczy
potencjał Ralfa Huttera i Floriana Schneidera-Eslebena, duetu, stanowiącego
trzon kompozytorski „Elektrowni" został wykorzystany przez Terrego Thaemlitza,
który dokonał fortepianowych transkrypcji kompozycji „Kraftwerk" zamieszczonych
na wydawnictwie noszącym nazwę „Die Roboter Rubato". W podobny sposób postąpił
również znany DJ Uwe Hacker ze Stuttgartu na maxi-singlu „Die Roboter", wydanym
pod nazwą „Nachtwerk-Tagwerk - Hollywood Lepierre Mix" w 1991 roku.
Świeże struktury
Po
wielu latach milczenia, a dokładniej w roku 1997, pojawiły się informacje
prasowe o planowanym występie „Kraftwerk" na festiwalu Tribal Gathering w
Wielkiej Brytanii, będącym jednym z największych i najbardziej prestiżowych
imprez spod znaku muzyki Techno na świecie. Namowy organizatorów trwały
przeszło dwa lata zaś firma EMI postawiła namiot koncertowy, służący tylko temu
jednemu występowi. Hutter - Schneider - Hilpert i Schnitz zagrali również 3
czerwca 1998 roku w „Akasaka Blitz" w Japonii. Ich nowe propozycje, takie jak
premierowe utwory „Opening", „Airwaves (Tango)", „Sallafield" czy „Tribal"
wyraźnie ukierunkowane na Techno, uzmysławiała fanom, że w żaden sposób nie
pozwolą zagłuszyć się naśladowcom. Ich występy uświetniły imprezy w USA,
austryjackim Linzu , Tokio i Osace a także na festiwalu Roskilde, ukazując
prawdę, że nie pora jeszcze dla nieco starszych awangardzistów na emeryturę.
Poza tym światło dzienne ujrzał maxi -singiel CD. zatytułowany „EXPO 2000" z
równie fenomenalnym plikiem komputerowym, zawierającym zarejestrowany na żywo
klip video, możliwy do oglądania tylko na domowym sprzęcie komputerowym.
„Kraftwerk",
co jest często podkreślanym i niepodważalnym faktem, była jedną z nielicznych
grup europejskich, której twórczość w znacznym stopniu wpłynęła na dominującą
pozycję zespołów anglosaskich. Oprócz tego jest w dalszym ciągu w niektórych
kręgach grupą niezwykle popularną - (zwłaszcza w świecie Techno), która jako
jedna z pierwszych na naszym globie wydawała płyty z zimną, określaną mianem
„odhumanizowanej", komputerową muzyką, strukturalnie pokrewną współczesnej
cywilizacji naukowo-technicznej oraz erze robotyzacji, mechanizacji i
cyberprzestrzeni. I chociaż wielu „pogrzebało" już dzisiaj tą fenomenalną grupę
jest ona nadal, moim zdaniem, wciąż do końca nie wyeksploatowaną kopalnią
muzycznych pomysłów. Liderzy nigdy w sposób ostateczny nie przyznali się do
choćby zawieszenia działalności.
Znając
ich kreacyjne możliwości za rok, dwa... Kto wie jakim nowym proroctwem mogą nas
jeszcze zaskoczyć?
Wszak,
jak powiedział Florian Schneider: - „Nigdy nie stworzymy muzyki będącej ponad
„tutaj" i „my", ale gdybym tylko miał czas, na wszystko miałbym sposób".
Dyskografia
Tone
Float - 1969r. - (Pod nazwą Organisation)
Kraftwerk - 1970r.
Kraftwerk
2 - 1972r.
Ralf
und Florian - 1973r.
Autobahn - 1974r.
Radio
- Activity - 1975r.
Trans
- Europe Express - 1977r.
The
Man Machine -
1978r.
Computer
World - 1981r.
Tour
de France -(maxi-single) - 1984r.
Electric
Cafe - 1986r.
The
Mix - (Album retrospektywny ) - 1991r.
Expo
2000 - ( maxi-single + materiał video ) - 2000r.
Literatura
„Aktivitat"
- Fanzin Kraftwerk - nr 2 i 3 - Jan Calder INC - 1994r.
„The
Man Machine and Music" - Pascal Bussy - SAF Publishing LTD - 1993r.
„Sampler"
Fanzin - nr 7 i 8 - Bartłomiej Gaweł - 1996r.
Internet
Official Homepage - www.kraftwerk.com.-cybernetic music
-
(gorąco polecam, strona ze znakomitym plikiem dźwiękowym )
Fanzin
„Generator News"- nr 12 i 14 - Izabelin Ziemowit Poniatowski - 1997r.
Wrocław,
sierpień - październik 2000r.
Piotr Paschke
« powrót