Przemysław Witucki
Z Przemkiem Wituckim, kompozytorem m.in. Na Skrzydłach Nocy, wykonawcą Koncertu w Ogrodach rozmawia Jarosław /Yaroo/ Klocek.
Yaroo: Przemysław Witucki - człowiek, który swoją muzyką otwiera serca. Przemku wiem, że niezwykle ciężko charakteryzować siebie. Czy jednak spróbowałbyś?
Przemek Witucki: To bardzo miłe Jarku co powiedziałeś. Jak sam zauważyłeś, opowiadanie o sobie nie przychodzi z łatwością... Zwłaszcza mi. Wolę, kiedy inni wypowiadają się na mój temat, opisując muzykę i doznania, których doświadczyli słuchając jej. Wolałbym, żeby najwięcej do powiedzenia miała muzyka, niż sam jej stwórca. Dla mnie najważniejsza jest skromność i pokora. Jeżeli jednak musiałbym powiedzieć coś o sobie, to, rzeczywiście zdarzyło mi się otrzymać dużo wiadomości e-mail, czy usłyszeć mnóstwo miłych słów pod adresem muzyki, którą tworzę. Często okazuje się, że rzeczywiście trafia ona do serc słuchaczy... Tak, bynajmniej twierdzą... A Przemek Witucki, to taki gość, który gra z potrzeby serca. W jego sercu jest miłość do ludzi, przyrody, otwartych przestrzeni, współczucie dla osób doświadczonych przez życie i nieumiejętność pogodzenia się z wieloma niesprawiedliwościami tego świata.
Yaroo: Muzyka Twoja jest balsamem dla duszy. Jakie były początki?
PW: Kolejna miła rzecz... ;-) Piękne porównanie, ale czy naprawdę na nie zasłużyłem?
Jakie były początki? Hmm... Chyba smutne... Zanim przystąpiłem do realizowania marzeń, minęło bardzo wiele lat. Ani mnie, ani moich rodziców nie było nigdy stać na kupno instrumentu. Jakiegokolwiek... Pierwsze zasłyszane dźwięki, które dobrze pamiętam, to fragmenty konkursów Chopinowskich, które oglądali w TV rodzice. Potem były dźwięki pianina, fletów, bębenków na lekcjach rytmiki w przedszkolu. Kiedy miałem sześć lat, wyjechaliśmy z Wrocławia do uroczej wioski - Michałowice, położonej w Karkonoszach koło Jeleniej Góry. Wydaje mi się, że to właśnie wtedy rozpocząłem „dźwiękową edukację". Chłonąłem wszystkimi zmysłami otaczającą mnie przyrodę: szemranie potoków i wodospadów, szum lasów, łąk, śpiew ptaków... Moja pierwsza szkoła: w sali, w której miały lekcje klasy II i III, stal czarny fortepian... Pamiętam, że przykładałem do niego ucho i naciskałem klawisze. Jeszcze wcześniej przed Michałowicami, pamiętam Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Rynku we Wrocławiu, a w niej Galerię Pod Plafonem. Stało tam pianino, do którego podbiegałem - zawsze przeganiał mnie portier. Mając już kilkanaście lat, po raz kolejny zamieszkałem z rodzicami w górach, tym razem w Szklarskiej Porębie. I znów szczyty, otwarte przestrzenie, wiatr, śpiew przyrody, wolność...
Wracając jeszcze na moment do Michałowic - wtedy poznałem pierwsze dźwięki muzyki elektronicznej. Ze starego Grundiga grał mi na dobranoc Vangelis i Jon Anderson oraz Jarre. Zasypiałem. Kiedy kończyłem szkołę podstawową, może na początku liceum, miałem już pokaźną kolekcję kaset Vangelisa, Jona Andersona, Kitaro, Jarre'a, Laser Dance, Oldfielda. Pamiętam jeszcze sanatorium w Międzygórzu w Kotlinie Kłodzkiej. Tam również stało bardzo stare pianino. Całomiesięczny turnus spędziłem na improwizowaniu, można powiedzieć, że były to pierwsze prawdziwe próby sprawdzenia się w roli pianisty;-) Chyba wtedy zaczęły kiełkować moje marzenia o posiadaniu własnego instrumentu - syntezatora. w sklepach muzycznych stały wtedy klawisze Casio, Technisc, Roland D10, D20, E15, pierwsze znane mi Korgi z serii M, czy Soltony.
Pamiętam sklep Pani Beaty Hoszko na ulicy Dworcowej we Wrocławiu. Przychodziłem do niej bardzo często i grywałem na wystawie. Przed Świętami Bożego Narodzenia, pani Beacie zrobiło się chyba żal mnie i pożyczyły mi na kilka dni do domu Rolanda, sądząc zapewne, że mój tato sprezentuje mi go pod choinkę. No, ale tak się nie stało. W międzyczasie, nadal chłonąłem „dźwięki" - nowe dźwięki: odgłosy ulic, stukot obcasów, pracę silników, gwar, rozmowy, śmiechy dzieci. Często wystukiwałem palcami na meblach zasłyszane melodie. Potem miałem dwuoktawową, zasilaną płaską baterią grajkę, zakupioną od Rosjan na placu. Wydawał okrutny dźwięk, ale mimo tego, grałem na niej. Moja pierwsza nagrana na kasetę improwizacja, miała miejsce u kolegi. Korzystając z jego dziesięciominutowej nieobecności, zagrałem coś... Pamiętam jak dziś, to był Roland D10 i barwa Warm Pad.
Mógłbym jeszcze tak długo, ale to naprawę dla mnie było przykre i smutne i nie chcę do tego okresu już wracać. Miałem 21 lat, przepracowałem dwa miesiące w mojej pierwszej pracy. Kupiłem za pierwsze dwie pensje Yamahę CS1x. Potem był Kordowicz, TOPTLEN, Estrada i Studio, Elmania Piotra Lenarta.
Yaroo: Czy od razu wiedziałeś jaką muzykę będziesz komponować? Nie brałeś innych gatunków pod uwagę?
PW: Zawsze uważałem, że muzyka jest najbardziej doskonałą dziedziną sztuki, która nie narzuca odbiorcy niczego. Jedynym ograniczeniem w jej pojmowaniu jest wyobraźnia słuchającego i to co ma w sercu. Na dobrą sprawę muzyka jest tak doskonała, że nie musi posiadać nazw i tytułów. Sądzę, że jej odmiana, potocznie zwana elektroniczną (może trochę niepotrzebnie i niesprawiedliwie) jest kwintesencją wszystkiego, co można za pomocą muzyki wyrazić. Jest idealna. Dlaczego zatem nie spróbować właśnie tego stylu, który nie zamyka się w żadnych schematach, stylu, który łączy dźwięki otaczającego świata, instrumenty elektroniczne, klasyczne, etniczne, ludziki głos, dźwięki kosmosu, oceanu... Dźwięki, których nikt nigdy wcześniej nie wykreował. Jeśli połączyć wszystkie te środki wyrazu, brak ograniczeń i cały, ten „bagaż dźwięków", o którym mówiłem wczeniej, można stworzyć coś wartościowego. To właśnie jest moim największym marzeniem.
Yaroo: Jak wyglądała Twoja przygoda z „Estradą i Studio"?
PW: Od wielu lat staram się kupować Estradę co miesiąc. Słuchałem audycji Kordowicza, czytałem Moogazyn dołączony do tego miesięcznika, wiedziałem zatem, że istnieje w EiS rubryka dla początkujących twórców: „Przyślij nam swoje demo". W roku 2001 wysłałem dwie płyty, zawierające trzy części „Na Skrzydłach Nocy" - jedną z nich do TOPTLEN, drugą zaś do Estrady i Studio. Miej więcej po upływie roku, otrzymałem pisemną informację od EiS, że moje kompozycje zakwalifikowały się do prezentacji na jej łamach. Na szczęście, udało mi się w międzyczasie podesłać zrealizowaną od nowa płytę, z prośbą o wyrzucenie starej wersji utworów. Podejrzewam, że gdyby redaktor Krzysztof Maszota usłyszał pierwotną wersję „Na Skrzydłach Nocy" nie pozostawiłby na realizatorze dźwięku suchej nitki. ;-)
Debiut miał miejsce w sierpniu. W tym czasie EiS ogłosiło również konkurs, na który można było wysyłać kompozycje z nurtu El-muzycznego. Pod uwagę brane były również utwory, które wcześniej znalazły się w „Przyślij nam swoje demo". Szczerze powiedziawszy, jakoś nie bardzo zależało mi na tym konkursie, a i z czasem zapomniałem o nim. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy chyba jesienią odebrałem wiadomość e-mail, mówiąca o tym, iż moje utwory oraz Sławomira Ruczkowskiego zajęły egzekwo pierwsze miejsce we wspomnianym konkursie.
Yaroo: Znajomość ze Sławomirem Ruczkowskim - Twoja pierwsza płyta „Spacer Po Niebie" to wydawnictwo wspólne?
PW: Wydawnictwo wspólne, ale utwory należą do dwóch różnych twórców. Pamiętam, że ta wiadomość, to był ostatni dzwonek, tzn. mieliśmy jeden dzień na podpisanie umów i odesłanie ich do ANYMUSIC, tak aby zmieścić się w terminie. Była to pierwsza niespodzianka. Kolejna, chyba jeszcze bardziej niezwykła, miała miejsce, kiedy dowiedzieliśmy się, że nasze utwory będą współistnieć na jednym krążku, zatytułowanym „Spacer Po Niebie". Dwóch kolegów, którzy wychowali się razem, chodzili do jednej klasy, mieli wspólne zainteresowania i fascynacje, widzieli się dzień w dzień, spędzając tysiące godzin razem, nagle w wyniku zbiegu okoliczności, znalazło się na jednej płycie. :-)
Płyta, podobnie jak kilka pozostałych z serii „Wyspa Łagodności", była dźwiękową podróżą przez różne odmiany muzyki elektronicznej - polskiej muzyki. Można było zakupić ją na stronie wydawnictwa. Kiedyś, nawet znalazłem ją w Media Markt w Rzeszowie. ;-) w chwili obecnej płyta „Spacer Po Niebie" jest już unikatem;-)))), niedostępnym w sprzedaży. Posiadam kilkanaście, ostatnich jej egzemplarzy.
Yaroo: Ostrów Tumski - koncert „Na Skrzydłach Nocy", wieczór pamiętny... Opowiedz o swoich wrażeniach.
PW: Hm... Geneza koncertu w ogrodzie botanicznym sięga jeszcze roku 2003. Grałem wówczas swoje dwa pierwsze koncerty - debiuty. W czerwcu wystąpiłem na Zamku Kliczków, zaś w sierpniu na tarasie letnim przed Hotelem Tumskim, na zakończenie wakacji.
Zamek kojarzy mi się do dzisiaj, ze strasznym stresem spowodowanym nie tylko koniecznością wyjścia do ludzi, ale również awarią komputera. Za drugim razem było już lepiej, jako, że panowałem praktycznie sam nad wszystkim. Spiąłem cały sprzęt grający, przygotowałem nagłośnienie i dograłem wszystkie szczegóły techniczne. Oprócz świateł. Naprawdę wspaniałym oświetleniem otoczenia hotelu, rzeki Odry i okolicy, zajęli się specjaliści z agencji koncertowej. Koncert odbywał się niestety dla zamkniętego grona, które zgromadziło się podczas uroczystej kolacji dla VIP-ów. Wśród uczestników wieczornego spotkania znalazł się Pan Konstanty Poźniak. Osoba znana przede wszystkim jako współzałożyciel jednej z najlepszych na świecie orkiestr kameralnych - Orkiestry Leopoldinum, muzyk - altowiolista, wykładowca Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, ale również właściciel agencji artystycznej KamArt. Pan Konstanty, który prywatnie od wielu lat jest sympatykiem El-klimatów, zaraz po koncercie, zaproponował mi za pośrednictwem pana Zbigniewa Pasieki, mojego ówczesnego dyrektora, zagranie recitalu w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Jako, że jest On twórcą cyklu „Muzyka w Ogrodach", wpisał mnie na sierpniowy termin, który zbiegł się również ze Świętem Mąki organizowanym przez Hotel Tumski. I tak doszliśmy do dni kończących wakacje 2004 roku.
Był sierpień, zapowiedzi koncertu w radio, przygotowania do Dni Mąki, zajawki w prasie i... moja 41 stopniowa gorączka. Na kilka minut przed koncertem miało miejsce oberwanie chmury, gradobicie, błyskawice i wszystkie możliwe plagi;-) Na cały sprzęt oświetleniowy, nagłaśniający oraz instrumentarium zaczęło lać jak z cebra... Koncert, który miał nosić tytuł „Czwarty Wymiar Czasoprzestrzeni" nie odbył się, zaś ja z ciężkim zapaleniem płuc trafiłem na długi okres do szpitala. Radio Rodzina przygotowane do transmisji koncertu na żywo, wyemitowało płytę z moimi kompozycjami, którą na szczęście miałem tamtego pechowego wieczoru ze sobą.
Ale, to co powiedziałem przed chwilką, dotyczyło roku 2003 i 2004. W 2005 zaplanowano wszystko od nowa. Tym razem było zupełnie inaczej, lepiej, ciekawiej. A jak? Już mówię.
Dnia 24-go sierpnia dotarłem z Rzeszowa do rodzinnego Wrocławia. Cały środowy wieczór oraz czwartek upłynęły na przygotowaniach do koncertu. Zostało wydzielone miejsce, gdzie miała stanąć scena, zaś jeden ze scenografów wrocławskiego Teatru Współczesnego - Pani Bajka Tworek, zajęła się przygotowaniem konstelacji przestrzennej. W piątek 26-go sierpnia nadana została godzinna audycja opowiadająca o Muzyce w Ogrodach, Święcie Mąki oraz niedzielnym koncercie, podczas, której wyemitowano moje utwory w doborowym towarzystwie kompozycji Vangelisa i Jarre'a. Mówiono również o portalu MOOZA. ;-) Ja w tym czasie przemierzałem kolejny kilometr w kierunku gdańskiej stoczni, oczekując w napięciu koncertu Jean Michel Jarre'a i zupełnie zapominając o swoim. Przestrzeń Wolności zakończyła się dla mnie w sobotę około 10-ej przed południem. Wtedy to dotarliśmy z powrotem do Wrocławia i... wszyscy poszli spać, ja zaś do ogrodu botanicznego, nadal przygotowywać koncert. Wieczorem odbyła się mała próba generalna.
I dochodzimy do niedzieli, 28-go sierpnia 2005 roku. Będąc już piąta dobę bez snu, doglądam ostatnich szczegółów. Ogromne zmęczenie, niewyspanie, można by powiedzieć wycieńczenie organizmu i tysiące osób odwiedzających tego dnia ogród, ogłuszają mnie. Nie czuję tremy, nie mam stresu, a fakt, że za kilka godzin mam znaleźć się przed ogromną (jak dla mnie) publicznością, na antenie radia i przez Internet, nie dociera do mnie. Wszyscy biegają dookoła, zadają dziesiątki pytań. To wszystko jest miłe i niezwykłe. Nie potrafię uwierzyć, że to całe zamieszanie, to przeze mnie i dla mnie. Ta scena, światła, obsługa techniczna, fotografowie, pracownicy radia...
Jest wieczór, około 19-ej. Techniczni borykają się jeszcze z problemami związanymi z napięciem i mikserem, pracownicy ogrodu dostawiają krzeseł, których zabrakło, wyznaczone przez hotel osoby, roznoszą ulotki, które mówią, iż koncert będzie miał charakter charytatywny i będzie dedykowany mojej chorej koleżance. Jest coraz ciemniej, słychać szepty gromadzących się osób, kolorowe światła padają na elementy wystroju ogrodu, na klomby i drzewa. Z tyłu za mną oświetlona Katedra Jana Chrzciciela i Kościół św. Krzyża, w tle dźwięki kompozycji Ocean Mgieł, Kraina Złotych Wód, Na Skrzydłach Nocy...
Wybiła 20:30, rozpoczyna się bezpośrednia transmisja radiowa. Pan Konstanty Poźniak wygłasza przemówienie, zaś ja ... No, właśnie... Nie pamiętam z tamtych chwil nic. Nie pamiętam jak zasiadłem przed klawiaturą i odpaliłem to wszystko. Wiem, że na początku mieliśmy jakiś kłopot z dźwiękiem i coś zaczęło charczeć, ale potem było już lepiej. Całość koncertu, czyli muzyka, poezja i bis zajęły około godziny. Przypominam sobie, w połowie koncertu, mocne miganie stroboskopów podczas „Spacerując Z Gwiazdami" i rozmowy najbliższych mi osób, które wyłapywałem z oddali, w przerwach między utworami.
Koncert skończył się przed dziesiąta wieczór. Z lewej strony sceny ustawiła się kolejka osób, które podchodziły, aby zadać pytanie, pogratulować, kupić płytę, ba... a nawet wziąć autograf. ;-) Ku mojemu zdziwieniu, dookoła ogrodu, przy płotach, na ulicy stały tłumy ludzi.
Dopiero 24 godziny później poszedłem spać. Otulony szumem naszego Bałtyku i szeptem nadmorskich drzew, po sześciu dobach bycia na nogach, zasnąłem, rozpoczynając tym swój zasłużony urlop.
Yaroo: Jak powstał pomysł na CD w wersji LIVE?
PW: Pomysł narodził się w styczniu 2006 roku, czyli prawie pół roku po koncercie. Znajdowałem się w posiadaniu płyt z zapisem dźwiękowym zarejestrowanym podczas koncertu, zebranym mikrofonami pojemnościowymi bezpośrednio z widowni oraz zapisem muzyki, która „wychodziła" z komputera. Postanowiłem popracować trochę nad dźwiękiem oraz przyciąć koncert w kilku miejscach, w których uznałem to za słuszne. Okazało się to dla mnie dość trudnym zadaniem i przyznam szczerze, że pierwsze, testowe egzemplarze płyty zawierają materiał nie taki, jakim chciałem go widzieć, tzn. słyszeć.
Wersja finalna jest już dużo lepsza, podzielona na osiem części i z lepszym masteringiem. Wydaniem płyty w ekonomicznej formie ;-) starałem się zainteresować osoby i instytucje bezpośrednio związane z koncertem i jego organizacją. Poparcie uzyskałem i to nie tylko przy realizacji wersji ekonomicznej, ale również prawdziwej, tłoczonej. Ale to niespodzianka, którą pozostawiam na koniec wywiadu.
Yaroo: Okładka wydawnictwa „Na Skrzydłach Nocy - Koncert Z Cyklu Muzyka w Ogrodach" jest bardzo ciekawa. Kto jest jej autorem?
PW: Okładka do płyty jest rzeczywiście ciekawa i profesjonalna. Podobnie jest z jej autorem, czyli Arturem Łobodzińskim. To rzeszowski fotograf, malarz, grafik, twórcza podpora prężnej agencji reklamowej. Zdobywca brązowego medalu Międzynarodowej Federacji Fotograficznej FIAP oraz złotego medalu Fotoklubu Rzeczpospolitej Polskiej. Osoba niezwykle profesjonalna, mająca ogromny dystans do swoich dzieł, bardzo krytyczna wobec swojej twórczości, nie idąca na żadne kompromisy. Prywatnie, nietuzinkowa osobowość i wspaniały kolega, kompan wielu imprez. ;-) Artur wychodząc z identycznego założenia jak ja, że prace czy kompozycje nie muszą posiadać tytułów, a to, co widzimy nie koniecznie musi odzwierciedlać, np. zawartą na płycie muzykę, stworzył okładkę, nie znając wcześniej treści dźwiękowej koncertu. Okładka mojej płyty, to fragment zbioru prac „Overcome", którymi Artur wygrał kilka konkursów fotograficznych.
Yaroo: Jesteś autorem kompozycji, którą można usłyszeć na stronie Artura Łobodzińskiego, współpraca wieloletnia?
PW: Muzyka, która pojawia się po załadowaniu strony, to jedna z kilku części Galerii Projekcji, mojej ukochanej płyty, która ma pojawić się nareszcie w tym roku. Najeżdżając z lewej strony na moje nazwisko, ukazuje się miniatura płyty, o której rozmawialiśmy przed momentem, a po kliknięciu jej, otwiera się nowa, dodatkowa podstrona - okładka płyty „Na Skrzydłach Nocy".
Mam nadzieję, iż nasza współpraca będzie długodystansowa. Najlepszym dowodem na to jest, powstająca w tej chwili do Galerii Projekcji grafika. Nie chcę zdradzać jednak szczegółów. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to sądzę, że to co przygotowujemy może być piękną niespodzianką dla sympatyków muzyki elektronicznej i wszystkich osób ceniących sobie niezwykłe doznania estetyczne.
Yaroo: Która kompozycja sprawiła Ci najwięcej niespodzianek, np. podczas realizacji?
PW: Domyślam się, że nawiązujesz do treści artykuły w kwartalniku „Świat Muzyki", w którym opisałem przygodę, jaka miałem podczas realizacji pierwszej swojej kompozycji. W jednym z wrocławskich studiów nagrań stanęliśmy przed koniecznością zrzucenie tego co było w PC na Mac'ka. Z niewyjaśnionych przyczyn (ale tak to przecież bywa z PC-tami) padła nam synchronizacja i wszystkie ścieżki porozjeżdżały się we wszystkie strony;-) Potem przez resztę dnia, tak kręciliśmy gałami, tak kombinowaliśmy, że zupełnie zmęczyliśmy słuch i nie potrafiliśmy nabrać dystansu do tego co płynęło z głośników. Zatem pierwszy mix się nie udał. Kiedy w domu włączyłem CD, uderzenie stopy w kompozycji „Na Skrzydłach Nocy" sprawiło, że spadłem z taboretu, zmieciony podmuchem, jaki wypalił z głośników. ;-) Następnego dnia trzeba było poprawiać.
Jeżeli mówić o realizacji kompozycji mając na myśli sam proces tworzenia, a nie stronę techniczną związaną z obróbką materiału, to najwięcej niespodzianek spotkało mnie podczas tworzenia Galerii Projekcji. Jak już parokrotnie mówiłem, komponowanie tej płyty było dla mnie czymś niezwykłym i nieprzewidywalnym. Zwłaszcza jej pierwsze cztery części. Przypominało to pracę jakiegoś szalonego malarza, który wrzuca na swoje płótno wszystko co popadnie, ciska w nie różnymi kolorami i nie zastanawia się co z tego później wyjdzie. Podobnie jest z Galerią, którą mam nadzieję będę miał zaszczyt w całości zaprezentować jeszcze w tym roku.
Jeśli mówić o kompozycji, która jest bliska memu sercu, która stała się dla mnie niespodzianką niosącą ogromne emocje, taką wzmagającą bicie serca, to jest to na pewno „Świat w Twoich Oczach" oraz „Ogród Muz" (finał koncertu). Taka niespodzianka, która spłynęła gdzieś tam z góry. ;-)
Yaroo: Twoja przygoda z muzyką trwa już kilka lat, jakich rad udzieliłbyś „początkującym" kompozytorom?
PW: Cóż... Uważam, że moje doświadczenie nie jest jeszcze na tyle wystarczające, abym mógł udzielać młodszym kolegom po fachu jakiś sensownych rad. Wiem, że i ja sam bardzo wiele muszę nauczyć się i pojąć, że za każdym razem kiedy siadam do sprzętu, uczę się i pojmuję coś nowego. Granie jest jedną stroną medalu i tu czuję się jakby pewniej, zaś proces realizacji dźwięku, to druga strona, i tu muszę nauczyć się jeszcze dużo. Jeżeli musiałbym coś doradzić, to, to że należy tworzyć z potrzeby serca, nigdy nie na siłę i na czas. Jeśli chcemy zrobić coś wielkiego, dobrego, to musi to wyjść z naszego wnętrza i nie powinno być podyktowane chęcią osiągnięcia czegoś za wszelką cenę, pokazania się. Powinno być bezinteresowne, powinno być tworzone z podziwem i w szacunku dla dorobku innych kompozytorów. Tak, jak w jednym z wywiadów wspomniał Polaris: trzeba pamiętać, że za tym całym doskonałym sprzętem, drogimi pluginami, wszystkimi ułatwieniami, jakie niesie pędząca na przód technika cyfrowa, stoi człowiek. W tym wszystkim najważniejsza jest jego kreatywność, pomysłowość, wyobraźnia i uczuciowość. Sądzę, że muzyka, która odwołuje się do ludzkich uczuć i emocji jest nam bliższa, łatwiej przyswajalna. Może więc „granie o ludziach" jest kluczem do sukcesu.
Yaroo: To pytanie musiałem zadać. Jakie instrumentarium używasz podczas tworzenia swojej muzyki?
PW: Wszystko zaczęło się kilka ładnych lat temu. Pierwszy instrument, za pierwsze zarobione pieniądze - Yamaha CS1x. Moich rodziców nigdy nie było stać na to, by kupić mi instrument. Bardzo długo musiałem czekać, aż wniosę do domu to COŚ, o czym marzyłem przez cale dotychczasowe życie. Upłynęło kilka lat, Yamaha została sprzedana, a w jej miejsce pojawił się Roland XP30. To już inny świat. Oprócz barw, które można spotkać w serii JV, miał arpegiator oraz dodatkowe banki zawierające barwy orkiestrowe, techno, czy instrumenty sesyjne. Do tego, od czasu do czasu pożyczałem rozszerzenie orkiestrowe z cyferką 2 oraz bass & drums. Przy użyciu Rolanda XP30 powstały moje pierwsze, „prawdziwe" kompozycje, min. „Na Skrzydłach Nocy", czy ‟Ogród Muz„. Zresztą o Rolandzie napisałem artykuł na łamach kwartalnika ‟Świata Muzyki".
Potem nastała „era" instrumentów VST - tych darmowych, które ściągałem z internetu, a do nazwy, których niezbyt przywiązywałem wagę. Nie potrafię zatem powiedzieć, jakie były to instrumenty, zwłaszcza po awarii dysku, kiedy już ich nie mam. Przez jakiś czas, razem z Rolandem i wtyczkami VST, pracowałem na GigaStudio (jakiejś najprostszej wersji, dołączonej do karty TerraTec).
W chwili obecnej wyzwalam barwy zwarte w komputerze za pomocą klawiatury M-Audio Keystation Pro 88 (mechanizm młoteczkowy, ważone klawisze) oraz sterownika Enigma. W komputerze drzemie nadal TerraTec EWX24/96, AMD Athlon oraz zdecydowanie zbyt mało pamięci RAM. Pracuję na Cubase SE, Wavelab Essential i darmowym Audacity. Posiadam do tego jeden zestaw wtyczek (kompresor, korektor, delay, limiter, etc) oraz jeden plugin pogłosowy. Zarówno zestaw i pogłos są darmowe, ale są tak doskonałe, że pozostawię ich nazwy w tajemnicy.
Jeśli chodzi o instrumentarium, postanowiłem zrobić porządek pozostawić to co dobre i niedoścignione oraz dokupić kila nowości. W tej chwili mam Spectrasonic Atmosphere oraz Quantum Leap Orchestra i czekam jeszcze na nowy zakup, a mianowicie EastWest/Quantum Leap Symphonic Choirs, Quantum Leap RA, Quantum Leap Colossus. Dopiero z tym zestawem będę mógł przystąpić do tworzenia muzyki takiej, o jakiej marzę, taką jaką słyszę wewnątrz siebie. W sferze marzeń pozostaje jeszcze odsłuch firmy Genelec lub Adam. To wszystko. :-)
Yaroo: Jakie są Twoje plany na przyszłość? CD, koncert, a może chwilka odpoczynku?
PW: Myślę, że tak naprawdę to nie mam od czego odpoczywać, bo w dziedzinie muzyki zrobiłem jeszcze stanowczo za mało... No, chyba, że od pracy zawodowej. ;-)
Co w planach? Jak wspomniałem przy okazji jednego z wcześniejszych pytań, udało mi się zainteresować wydaniem płyty instytucje związane z organizacją koncertu „Na Skrzydłach Nocy - Koncert Z Cyklu Muzyka w Ogrodach". Już niebawem zostanie wytłoczona specjalna wersja płyty z materiałem z koncertu. Będzie ona miała wyjątkowy charakter - CD jako gadżet reklamowy, pamiątka, dostępny tylko i wyłącznie dla gości odwiedzających Hotel Tumski we Wrocławiu oraz zamek Kliczków koło Bolesławca. Zatem będzie to wersja limitowana, tłoczona, w foliowanym pudełku, z zupełnie inną poligrafią niż oryginał.
Czynię również przygotowania do wydania płyty „Galeria Projekcja". Jestem w fazie kończenia utworów oraz współuczestniczę w przygotowaniu szaty graficznej. Marzę, aby Galeria stała się w przyszłości czymś wyjątkowym.
Yaroo: Na co dzień Przemek Witucki słucha...
PW: Z elektroniki bardzo cenię sobie: Andrzej Smolik, Robert Miles, Juno Reactor, Mike Andrews. Z muzyki filmowej: Ennio Morricone, Zbigniew Preisner, zaś z poważnej: Chopin, Czajkowski. Z klasyki El-gatunku: Vangelis, Enigma, Deep Forest. Na co dzień słucham jeszcze: Diana Krall, Anna Maria Jopek, Lara Fabian, Chris Botti, Jan Garbarek. Wśród „kolegów po fachu": Mr. Smok, Nerious, Uookasz.
Yaroo: Kilka słów dla Mooza
PW: Jest mi niezmiernie miło, że portal Mooza zaproponowała mi wywiad i mogłem na jego łamach podzielić się z wszystkimi, moimi dotychczasowymi muzycznymi przeżyciami. Uważnie śledzę rozwój Moozy od samego początku istnienia. Zresztą moja biografia została dodana do portalu chyba jako trzecia lub czwarta, czyli w okresie kiedy Mooza startowała. Dziękuję również za zamieszczanie recenzji płyty oraz za każdorazowe, bezproblemowe dodawanie newsów.
Życzę Wam wielu sukcesów, dalszego samozaparcia w redagowaniu tak wartościowej i wspaniałej strony, osiągnięć artystycznych i wielu, wielu nowych wywiadów, recenzji, koncertów i nowych, ciekawych kontaktów.
Yaroo: Dziękuję Przemku za rozmowę i życzę wiele radości z komponowania muzyki i jeszcze wielu, wielu sukcesów.
Yaroo
kwiecień 2007
« powrót